czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział Dziesiąty.


Laura po raz kolejny rozejrzała się po domu. Jako jedyna krewna , na pewnie będzie mogła stąd zabrać kilka rzeczy..
Oglądając starannie meble,ponownie poczuła przypływ smutku. Była teraz zupełnie sama,nie miała nikogo, kto dzieliły z nią ten smutek. Rossie była za mała,a Ross nie był najlepszym towarzystwem do zwierzeń.
Potrzebny był jej teraz ktoś taki jak Eliot McLaren.
Poznali się w Australii. Oboje byli Amerykanami,oboje pochodzili z Los Angeles,oboje czuli się obco w mieście.
Razem zaczęli zwiedzać galerie,chodzić na koncerty,uczęszczać na wystawne przyjęcia.
Wspólne zainteresowania bardzo ich zbliżyły. Spędzali wiele czasu razem, aż w końcu zaczęli myśleć o małżeństwie.
Myśleli o wspólnym życiu,mimo,że ostatnie dwa lata spędzili osobno. Eliot wrócił do Stanów, a ona dalej podróżowała po całym świecie...
Uśmiechnęła się do siebie ze smutkiem.
Przemierzyła jeszcze raz salon, po czym wzięła walizkę i poszła na górę.
Dobre kilka minut spędziła na zastanawianiu się, w co się ubierze. Spoglądając na swoje rzeczy,doszła do wniosku,że wszystko co spakowała nie było odpowiednie na bankiet.
W zasadzie , pakując się w ogóle nie brała pod uwagę uczestniczenia w jakimkolwiek balu.
Na szczęście była w domu swojej ciotki, która zawsze miała pełną szafę eleganckich sukienek.
Bez dłuższego zastanawiania się, pobiegła do pokoju Amelii,który był tuż obok.
W szafie znajdowało się tyle sukienek, ile dusza każdej kobiety by zapragnęła.
Po długim namyślę zdecydowała się ostatecznie na długą,czarną sukienkę .





Ross zjawił się przed siódmą, zgodnie z obietnicą. Podjechał po nią czarnym Porsche.
Laura zza okna obrzuciła wzrokiem smukłą postać wysiadającą ze sportowego samochodu.
Chłopak ubrany był bez zarzutu. Doskonale skrojony garnitur ,dobrze dobrane buty.
Do tego ten samochód.!
Laura nie mogła wyjść ze zdumienia. Niczym nie przypominał chłopaka, który wyprowadził ją wczoraj z równowagi kilka razy.
Z zamyśleń wyrwał ją dopiero dzwonek do drzwi.
-Rano jakoś nie pomyślał o skorzystaniu z tego urządzenia.-pomyślała drwiąco, po czym zeszła na dół.
-Jesteś już gotowa.?-spytał obojętnie.
-Tak.-odpowiedziała takim samym tonem,zamykając starannie drzwi.
-To wsiadaj.-wskazał jej palcem sportowe auto.
Jechali w milczeniu,mijając kolejne ulice Littleton. Ross kątem oka spoglądał na brunetkę, uśmiechając się pod nosem, kiedy ta odwracała się w jego stronę.
Laura jednak ożywiła się dopiero na widok domu dziecka.
Był naprawdę wspaniały. Niewysoki,dość obszerny budynek postawiony w otoczeniu ogrodu,klombów,starych drzew i ogromnego stawu.
Parking zastawiony był samochodami.Naprawdę ogromne tłumy ludzi kierowały się w stronę placówki. Ross dość szybko znalazł wolne miejsce,zaparkował i ruszyli ku wejściu.
Wnętrze ośrodka jeszcze bardziej spotęgowało jej zachwyt: przytulne pokoje dwuosobowe wypełnione przeróżnymi zabawkami, a stołówka przypominająca domową jadalnie.
Była też ogromna świetlica , w której stało pianino i kilka długich,wygodnych stołów. To właśnie tam miała odbyć się cała uroczystość.
Ross poprowadził ją ku podium, które stało na samym środku sali. Wiedziała co ją za chwilę czeka. Na samą myśl o przemówieniu, wzdrygnęła się.
Przewodniczący komitetu poprosił o ciszę. Po kilku słowach powitania przedstawił dyrektorkę domu dziecka,która podeszła z pokaźnym złotym medalem w ręku.
Laura podeszła do niej, rozglądając się po znajomych twarzach, po czym zaczęła mówić.
-Chciałabym wszystkim zebranym serdecznie podziękować w imieniu mojej cioci. To miejsce wiele dla niej znaczyło i było bardzo ważne.Była bardzo związana z tym miastem.
I byłaby z pewnością szczęśliwa odbierając tak ważną nagrodę. Dziękuję jeszcze raz.
Nie kryjąc łez wzruszenia, ujęła w dłoń medal. Usłyszała wtedy głośne oklaski i jednocześnie poczuła uścisk czyjejś dłoni. Spojrzała na Rossa. W jego oczach dostrzegła aprobatę. Poczuła radość, wdzięczność i ulgę.
Mimo,że wiedziała ile ma jej do zarzucenia była mu wdzięczna za ten gest.
Po oficjalnej części przyjęcia, wszystkich zaproszono do stołu.
Laura swobodnie z kieliszkiem w ręku spacerowała po budynku,zatrzymując się co jakiś czas przy osobie,wsłuchując się w słowa uznania kierowane w stronę jej ciotki.
Dziewczynę przepełniała radość i duma.
Kiedy Laura nieco oddaliła się od towarzystwa, podszedł do niej pastor Carter. Wtedy po raz pierwszy od chwili trwania przyjęcia , wspomniano przy niej o Rossie Lynchu.
-Byliśmy tacy szczęśliwi,kiedy Ross zajął się Twoją ciocią i małą Rossie.Był jej bardzo dobrym przyjacielem.
-Wyobrażam sobie, pastorze.-zmusiła się do uśmiechu. Znowu poczuła aluzje do jej długiej nieobecności.
Kiedy pastor znikł między stołami, Laura rozejrzała się po oświetlonym ogrodzie. W dużej altanie zauważyła Rossa,pogrążonego w rozmowie z jakimiś paniami.
Były nim tak oczarowane, że reagowały śmiechem na każde jego zdanie.
W pewnym momencie sam zaczął się śmiać, odrzucając głowę do tyłu. W chwili opuszczania głowy miał jeszcze uśmiech na ustach, który szybko zbladł,kiedy spotkał wzrok Laury. Natychmiast spoważniał,przeprosił kobiety i skierował się w stronę brunetki.
Kiedy do niej doszedł, przyjrzał się jej uważnie.
-Musisz się tu niesamowicie nudzić. Nasze przyjęcia w ogóle nie przypominają tych w Los Angeles, na których zwykle bywasz. To musi być dla Ciebie straszne.
Popatrzyła na niego z przymrużonymi oczami.
- Kompletnie nic o mnie nie wiesz. -krzyknęła.
-Wiem, wystarczająco dużo. A teraz odwiozę Cię do domu.
Popatrzyła na niego jeszcze bardziej piorunującym wzrokiem, po czym skierowała się ku wyjściu. Podążył za nią.
Pożegnali obecnych gości, a Laura podziękowała dyrektorce za medal.
Kiedy podchodzili do samochodu,nagle ktoś zatrzymał brunetkę.
Był to wysoki mężczyzna o wyglądzie typowego urzędnika.
-Przepraszam,panno Marano,że w takim momencie panią nachodzę, ale musimy porozmawiać.
Nazywam się Mark Walters, jestem adwokatem pani Amelii Collins. Bardzo zależy mi na spotkaniu z panią. Czy odpowiada pani jutrzejszy dzień.?
Chcę omówić kilka kwestii odnośnie testamentu pani Amelii.
Laura spojrzała na niego zdziwiona, po czym przerzuciła wzrok na Rossa.
-Jak to postanowienia testamentu.? Przecież sprawa jest jasna. Cały majątek idzie na dom dziecka. Czy są jakieś komplikacje.?
-Musi się pani zapoznać z pewnymi -spojrzał pytająco na Rossa-z pewnymi dodatkowymi ustaleniami..
-Dobrze. Mam nadzieję,że te dodatkowe ustalenia nie zajmą dużo czasu. Muszę wracać do Los Angeles. Czeka mnie tam mnóstwo pracy.
Ross przyglądał się jej obojętnie. Najwyraźniej nie interesowała go rozmowa z adwokatem.
Laura ponownie spojrzała na Rossa przymrużonymi oczami.
-Matko.! Muszę wyjechać stąd jak najprędzej. - pomyślała .
-Odwiozę Cię do niego.-zaproponował blondyn, kiedy jechali już do domu.
-Nie ma takiej potrzeby.-powiedziała , nie spuszczając wzroku z bocznej szyby.-Wezmę taksówkę.
-Obawiam się,że to nie niewykonalne.
-Proszę, oświeć mnie.
-Jedyny taksówkarz w mieście jest zajęty. Jego syn kupił nie dawno hotel, a ten pomaga mu się urządzić.
Zacisnęła wargi.
-To pójdę pieszo.
-Wiesz jak to daleko stąd.?
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chłopak dodał:
-Jeśli tak bardzo Ci zależy,żebym Cię nie odwoził, to chociaż weź moją furgonetkę.
-Widzę,że nie zależy Ci na obecności przy tej rozmowie.
-Lepiej, jeśli zrobisz to sama, dlatego weź mój samochód. Dałbym Ci ten-uderzył lekko ręką w kierownice-ale jutro oddaje go do przeglądu,już dawno się umówiłem.
-Musisz się umawiać,kiedy chcesz zaprowadzi samochód do naprawy.?-spytała ze zdziwieniem.
-Niestety. Facet, który zajmuje się takimi przeglądami ,przyjmuje tylko dwa auta dziennie. Trzeba umawiać się z góry, bo to jedyny mechanik w okolicy.
-Rozumiem.-odparła,skupiając wzrok na jego smukłych, silnych dłoniach, które spoczywały na kierownicy.
-Ma tu przyjechać moje rodzeństwo.-powiedział jakby się tłumacząc.-Chciałbym dobrze wypaść.
Laura uśmiechnęła się lekko pod nosem.
-Żeby sobie rodzina nie pomyślała..
-Właśnie.
Kiedy podjechali pod dom Amelii. Ross nie wysiadał z auta,nie otworzył przed nią drzwi. Siedział bez ruchu.
-Jeśli nie chcesz dziś spać sama, możesz nocować u mnie albo ja u Ciebie,jak wolisz.-powiedział po chwili.
-Żartujesz sobie ze mnie.?
W świetle latarni dostrzegła jego ironiczny uśmiech.
-Nie musisz się mnie obawiać. Nie czyham na Twoją.. cnotę.
Ton jakim powiedział ostatnie słowo, nie przypadł Laurze do gustu.
-Wiesz co Ross.? Nie wysilaj się. Rozumiem,przyjaźniłeś się z moją ciotką, ale jej już nie ma. I naprawdę dziwie się , co ona w Tobie widziała.
Brązowe oczy spojrzały na nią wrogo.
-Kogoś, na kogo mogła liczyć. Zawsze, kiedy była sama.
-Chyba raczej kogoś, kto potrzebuje lekcji dobrych manier.
Wyskoczyła z auta pochylając się jeszcze w stronę kierowcy.
-Dobranoc.! W imieniu całej mojej rodziny dziękuje, za opiekę nad moją ciotką. I mam nadzieję,że już nigdy Cię nie zobaczę.!
Energicznie pobiegła do domu,zamykając drzwi na klucz. Czuła jak robi się jej słabo. Cała szopka na nic.! Przecież przed chwilą zgodziła się pożyczyć od niego auto.
Jutro rano znowu będzie musiała się z nim zobaczyć
Oparła się o drzwi i zamknęła oczy. Próbowała przypomnieć sobie wszystkie miłe chwile jakie spotkały ją dzisiaj: poranek i popołudnie spędzone z Rossie,spotkanie ze znajomymi Amelii,wszystkie miłe słowa jakie tam usłyszała.
Chciała myśleć o wszystkim , byle nie o Rossie...
Otrząsnęła się po chwili z zamyślenia i poszła na górę do swojej sypialni. Poczuła się po tej całej kłótni z blondynem całkowicie słaba.



***

Wiem, wiem..
Miałam dodać po południu a dodaję rozdział o pierwszej w nocy. 
Dlatego też w ramach przeprosin, rozdział jest o wiele dłuższy.
Ale już jest, także dodaje świeżo napisany rozdział. :)
Zaczęła już pracować nad kolejny,więc jak dobrze pójdzie to wstawię go jeszcze dziś wieczorem. :)


+ mam małą prośbę, jeśli czytasz moje bloga, zostaw jakiś komentarz, będzie mi bardzo miło .;)
to taka malutka motywacja do działania. ;)



Pozdrawiam cieplutko,

Maddie Moon.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz