poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział Dwunasty.

-Pani Collins zastrzegła sobie w testamencie,że odziedziczy pani wszystko,pod warunkiem,że przemieszka pani w jej domu jeden rok, adoptując przy tym sześcioletnią Rosalindę Parks.
Laura nie kryła zdumienia.
-Jak to zaadoptować.? Przecież żaden sąd nie przyzna mi do niej praw.
-Pani Collins przewidziała tego typu problem, dlatego przed swoją śmiercią załatwiła pani prawa adopcyjne. Wystarczy tylko pani zgoda,a Rosalinda jest pani.
-Mam z nią zamieszkać tylko rok.?-spytała, upewniając się.
-Tak. Potem będzie pani mogła opuścić posiadłość, oczywiście zabierając Rosalindę ze sobą, którą będzie się pani opiekować do jej osiemnastych urodzin.
-Nic z tego nie rozumiem. Wszystko miało wyglądać inaczej. Ciocia kilka lat temu pisała mi w liście,że ..
Pan Walters spojrzał na nią ,odrywając się od dokumentów.
-Pani ciotka zmieniła nie dawno testament. Pan Lynch..
Laura podskoczyła na fotelu.
-A ten , co ma z tym wspólnego.?
-Jest wykonawcą testamentu.
Laura mogła to przewidzieć. O wszystkim pomyśleli,ale nikt nie pofatygował się jej o tym powiedzieć.
-Jest wykonawcą woli pani ciotki-mówił dalej pan Walters.-i sprawuje pieczę nad pozostawionym przez nią majątkiem. W każdej chwili może pani zwrócić się do pana Lyncha po pieniądze. Wystarczy poprosić, a pan Ross przekaże pani żądaną sumę na utrzymanie domu,Rosalindy czy pani prywatne wydatki.
Laura nie wierzyła własnym uszom.
-Mam do tego chama chodzić i prosić o pieniądze.? -czuła,że lada chwila wybuchnie.
-Taka była wola pani Amelii, a majątkiem zawsze zarządza wykonawca ostatniej woli zmarłego.
-Ross Lynch-wycedziła cicho przez zęby.
-Pani Collins postanowiła zmienić testament kilka miesięcy temu -mówił dalej adwokat.-W tym celu sporządzono dokument powierniczy.
Dom należy do pani. Pani Amelii zależało,żeby posiadłość została w rodzinie.
-Na jeden rok. Przez rok będę musiała znosić tego chama.-powiedziała suchym tonem.
Mark Walters spojrzał na nią, lekko urażony jej tonem.
-Od strony prawnej wszystko jest w porządku. Każdemu mojemu klientowi życzyłbym tak załatwionych spraw.
-A czy życzyłby im pan również,żeby taki Ross Lynch zarządzał ich majątkiem?
Walters nie krył oburzenia.
-Nikomu niczego nie doradzałem.! Pani ciotka sama wybrała tego pana. Nie miałem na to żadnego wpływu.
Laura opanowała się. Uznała,że prawienie złośliwości w tym przypadku nie ma sensu.
-Ross Lynch zarządza majątkiem mojej ciotki tylko przez rok, tak.?
-Tak, tylko jeden rok.
Laura wstała i podeszła do biurka. Znów poczuła narastający gniew.
-Panie Walters, proszę mi wyjaśnić, jak sobie pan to wszystko wyobraża.? Cały rok mam chodzić do Rossa Lyncha i prosić go o pieniądze mojej ciotki,kiedy będę potrzebowała kupić jedzenie lub nowe ubrania dla Rossie.? Może i był wielkim przyjacielem Amelii, ale dla mnie
to zupełnie obcy człowiek.!
-Proszę się uspokoić , panno Marano. Pani Collins wniosła te poprawki jakiś czas temu. Sądziłem,że pani o wszystkim wie, a nasze dzisiejsze spotkanie będzie tylko czystą formalnością.-mężczyzna wziął głęboki wdech, po czym dodał.:-Zresztą to się zdarza.Wykonawcy testamentu często nie
są członkami rodziny.
Laura mocniej oparła się o tył fotela. Starała się głęboko oddychać i nie dać się ponownie zdenerwować.
-Niestety, nie poinformowano mnie.-powiedziała spokojnie.-Mam jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.?
-Nie zdziwiło pana,że ciotka tak nagle zmieniła testament,powierzając cały majątek obcemu człowiekowi.?
-Z tego co mi wiadomo, pan Lynch nie był obcym człowiekiem dla pani ciotki. Zresztą pani Collins była w pełni świadoma swoich czynów.
-Na pewno wymusił to na niej.!-wierzyła w to co powiedziała. Na pewno Ross Lynch wymusił na starszej kobiecie te chorą klauzulę.
-Pani Amelia przybyła w towarzystwie tego pana ..
-Niech mi pan jeszcze powie,że trzymał ją za rękę.
Adwokat zbladł.
-Jak już mówiłem,pni ciotka sama dokonała zmian.
Nie mogła uwierzyć,że to dzieje się naprawdę. Nie mogąc dalej słuchać bzdur jakie wciska jej ten marny adwokacina, ruszyła stanowczym krokiem ku wyjściu.
-Proszę zaczekać.-zatrzymał ją, wychylając się lekko za biurka.-Dokąd chce pani pójść.?
-To oczywiste,że do Rossa Lyncha.-rzuciła przez ramię.
-Niech mi pani uwierzy, musi pani pozostać w tym domu tylko jeden rok.
Laura odwróciła się napięcie w stronę Marka Waltersa.
-Dlaczego.?
-W przeciwnym razie , Rosalinda Parks wróci do swojego ojca, a pieniądze przekazane na dom dziecka.
Laura słysząc to, zachwiała się lekko. Przypomniała sobie, dlaczego Rossie trafiła do Amelii i jak wiele wycierpiała.
Wróciły też wspomnienia,kiedy pierwszy raz ją spotkała. A pytanie czy zostanie jej mamą dzwoniło jej teraz w uszach.
Z całego serca pragnęła, aby mała była szczęśliwa. Miała w końcu tylko ją. Rodzice dawno umarli, rodzeństwa nie miała, a Eliot ..
Z Eliotem nie miała kontaktu od dwóch tygodni. Tłumaczył się,że to przez słabą łączność.
Uśmiechnęła się z lekkim grymasem, po czym wzięła głęboki wdech.
-Może i nie znam się na wychowywaniu sześcioletniej dziewczynki,może i mój narzeczony nie będzie tego pochwalał,ale mówi się trudno.
Nie pozwolę,żeby ta mała ponownie trafiła do domu,gdzie mieszka ten zwyrodnialec.
-To znaczy,że..
-Tak, zaadoptuje Rossie i przeprowadzę się do mojej ciotki na całym rok. Gdzie są te papiery dające mi prawa adopcji.?-mówiła pewnym,zdecydowanym głosem.
Walters nie krył zaskoczenia. Zupełnie nie spodziewał się takie reakcji, po tym jak przed chwilą na niego naskoczyła.
-Już, już pani podaje.-adwokat zaczął szybko przekartkowywać dokumenty.- Proszę.-podsunął jej białą kartkę papieru, na której pisało,że od momentu podpisania tego dokumentu,
Rosalinda Parks staje się jej córką.
-Tylko mój podpis jest potrzebny ? Żadnych wywiadów środowiskowych.? Żadnej rozprawy.?
-Pani ciotka wszystko już załatwiła. Znalazła kilka osób, które zapewniły sąd,że przy pani boku Rosalinda będzie bezpieczniejsza.
-Skoro tak.-dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym złożyła swój podpis. Od tej chwili stała się pełnoprawną matką Rossie. Przyjeżdżając tutaj na pogrzeb ukochanej ciotki,nigdy nie przypuszczałaby,że zostanie matką sześciolatki.
Ponownie uśmiechnęła się do siebie, tylko tym razem z satysfakcją.
-Czy to wszystko.?-spytała odrywając się od biurka.
-Tak. To wszystko. Dziękuję.-powiedział z zadowoleniem pan Walters.
-W takim razie Do widzenia.
Laura nie usłyszała już słów pożegnalnych adwokata,bo pobiegła do samochodu.
Siedziała w aucie dobrą chwilę, myśląc jak to wszystko wyjaśni Eliotowi. Nie mogła zadzwonić tak sobie, mówiąc,że ma dziecko.
Natychmiast posądziłby ją o zdradę, nie dając jej nawet dość do słowa. Musiała znaleźć inny sposób, bardziej delikatniejszy.
Do tego dochodził jeszcze problem z Rossem Lynchem, który trzymał swoje łapska na majątku jej ciotki.
Zacisnęła mocniej palce na kierownicy. Sama myśl o nim doprowadzała ją do białej gorączki.
Tak właściwie, co ona o nim wie.? Nic, kompletnie nic.
Westchnęła cicho i włączyła silnik.
Jadąc powoli przez miasto, próbowała przypomnieć sobie, co takiego pisała o nim ciotka.
Przyjechał do Littleton z Nowego Jorku, dwa lata temu. Był osobą aktywną, udzielał się w różne akcje dobroczynne.
W listach Amelii imię " Ross " powtarzało się kilka razy i to za każdym razem w pozytywnym kontekście.
Kiedyś nawet napomknęła w liście, że ona i Ross pasowaliby do siebie,ale gdy tylko dowiedziała się o Eliocie, przestała drążyć ten temat. Szkoda, bo teraz nie wie o nim zupełnie nic.
Ciotka wypominała też,że pomagał jej w remoncie domu, zbieraniu funduszy na budowanie domu dziecka, nawet co tydzień jeździł z nią po zakupy.
Niby zwyczajne sąsiedzkie usługi. Ale Laura i tak wyczuwała w tym drugie dno.Coś było w tym chłopaku nie tak.
Niby adwokat powiedział jej,że wykonawca nie ma z tego żadnej korzyści finansowej,jednak nie zmieniało to faktu,że nadal mu nie  ufała. Może i to prawda, ale dlaczego od samego początku jest do niej tak wrogo nastawiony.?
Może chciał ją zrazić do tego miejsca,żeby nie dostała nic co się jej należy. Może chciał ją w ten sposób ukarać,za tyle lat nie obecności.
Laura nie znała odpowiedzi , ale wiedziała,że musi dojść do ostatecznej konfrontacji między nią a Rossem. Musi wyjaśnić z nim to wszytko. Najlepiej natychmiast.
Dodała gazu i skręciła w ulicę prowadzącą do domu. Mijając szkołę lekko zwolniła. Z daleka spostrzegła czarny,sportowy samochód Rossa stojący przed domem. Lśnił w słońcu, wypucowany po wizycie u mechanika.
Po przeglądzie,za który Ross zapłacił pieniądzmi jej ciotki.
Laura poczuła jak znów wzbiera się w niej gniew. Nawet nie zauważyła jak na drogę wybiegł mały, lekko żółtawy pies.
W ostatniej chwili gwałtownie przyhamowała, tracąc przy tym kontrolę nad kierownicą.
Chwyciła ją szybko,próbując wyprowadzić auto na prostą,niestety noga ześlizgnęła się jej na pedał gazu i z wyciem silnika runęła prosto na lśniący samochód Rossa.
Rozległ się trzask miażdżonego auta,prysnęło szkło,a oba auta wylądowały pod starą jabłonią.
Na maskę spadł grad czerwono-żółtych jabłek.
Laura z przerażeniem w oczach spojrzała na to co zostało z czarnego porshe.
Widok był żałosny.
-Rozwaliłam mu dwa auta za jednym zamachem. Mogę sobie pogratulować idealnej zemsty.-powiedziała do siebie z lekkim zadowoleniem.
Po chwili rozległ się kolejny dźwięk, tym razem otwieranych drzwi i ujadanie psów.
Uniosła oczy w stronę biegnącego dźwięku. W momencie uśmieszek z jej twarzy znikł.
Bowiem w drzwiach domu stał Ross z kubkiem mrożonej herbaty w ręce.

***

Witam Pysie. ! ;*
Nawet nie wiecie, jak mi się cieplutko zrobiło na serduszku czytając Wasze komentarze. ;**
Taka motywacja, to ja rozumiem. :D
Jak obiecałam, napisałam nieco dłuższy rozdział. Mam nadzieję,że się spodoba. ;)

Pozdrawiam cieplutko,

Maddie Moon.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz