wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział Dziewiętnasty.


-Tak, właśnie..tak było.-wyjąkała, będąc nadal w zdumieniu słowami blondynki.-Skarbie zajrzę do Ciebie jutro, a teraz będziemy się już zbierać.
-Już?-spytał lekko zszokowany Ross.
-Tak , teraz. Doskonale wiesz,że czeka mnie jeszcze remont salonu.
-Ahh, no tak.-przyznał po chwili namysłu.
-Dobrze mamusiu, możesz jechać z Rossem do domu.-powiedziała z uśmiechem Rossie.-
-To do jutra Iskierko.-Laura lekko pocałowała swoją córeczkę w czoło.

***
Kiedy byli już w domu brunetka od razu zajęła się przygotowywaniem do remontu.
Zaczęła zabezpieczać folią wszystkie meble, zerkając od czasu do czasu na Ross`a, który stał w progu i przyglądał się ścianom.
-Myślisz,że skończymy to dzisiaj.?-spytała odrywając się przy tym od pracy.
-Nie mam pojęcia. Salon jest duży.-odparł ,przyglądając się dalej gołym od obrazów ścianom.
-Chcę skończyć remont przed przyjazdem Rossie.
-Widzę,że spodobało Ci się macierzyństwo.
-Ta mała daje mi dużo radości. W sumie to nawet dobrze,że tak się stało,że ciotka kazała mi się nią opiekować.
-A co na to Twój narzeczony.?
Nie wiedziała jak zareagować. Nie wiedziała co powiedzieć. Aby uniknąć odpowiedzi pobiegła do swojego pokoju.Przebrała się w stare spodnie i koszulę znalezioną w szafie.
Spojrzała w lustro. Przez chwilę przyglądała się swojej smukłej sylwetce, po czym udała się na dół.
Przed wejściem do salonu, Ross wręczył jej kubeł z farbą i pędzel.
W milczeniu wzięli się do pracy.
Ross starannymi ruchami pędzla pokrywał powierzchni ściany.
Laura przez chwile przyglądała się na niego z podziwem. Po chwili uznała,że zbyt długo wpatruje się w jego plecy i umięśnione ramiona, westchnęła i zaczęła wchodzić na drabinę, którą wcześniej przyniósł blondyn.
Pierwsze kilka stopni przeszła badawczo, sprawdzając stan sprzętu.
Gdy tylko była na samym szczycie drabiny spojrzała na Ross`a. Tylko tym razem nie zwróciła uwagi na sylwetkę chłopaka , a na kolor jakim malował pokój.
-Żółty.?
-Nie podoba Ci się.?-Ross uśmiechnął się.
-Kto taki wybrał.?
-Twoja ciotka..
-Nie możliwe. Moja ciotka zawsze lubiła spokojne kolory.
-Może zmieniła upodobanie.
-Może.-poruszyła się, a drabina skrzypnęła ostrzegawczo.-Ale gdybym miała tutaj zamieszkać,wybrałabym zupełnie inny kolor.
-Przecież nie będziesz tutaj mieszkać do końca życia. Rok minie, a Ty razem z Rossie się stąd wyprowadzisz.-w jego głosie znów był słyszalny dawny, chłodny ton.-Dom zostanie sprzedany,a skąd wiesz,że nie spodoba się ten kolor przyszłym właścicielom.?
Co jak co, ale tutaj miał rację. Co ją obchodził ten kolor.? Przecież i tak po upływie wyznaczonego czasu wyprowadzi się stąd razem z Rossie do Los Angeles. A uwagę zwróciła mu tylko dlatego, bo wydawało się jej to naturalne.
-A na jaki kolor pomalujesz korytarz i łazienkę.?
-Nie wiem. Może też na żółto.?
-Chyba żartujesz.? Korytarz jeszcze,jeszcze ale łazienka na żółto.?-na chwilę przestała machać pędzlem.
-Taniej wyjdzie.
-Ale ja nie chcę takiego koloru.!
-Co Cię tak obchodzi ten kolor.?
-Bądź co bądź będę tutaj mieszkać jeszcze dziesięć miesięcy.!-wrzasnęła, a drabina pod nią zachwiała się.
-Jeszcze. Dobrze to ujęłaś. Na pewno więcej byś tutaj nie wytrzymała.
-Ciebie nie wytrzymam ani chwili dłużej.! -krzyknęła i w tym samym momencie drabina zaczęła uginać się jej pod nogami. Brunetka rozpaczliwie próbowała chwycić się czegokolwiek, niestety na marne.
Rozhuśtana drabina runęła wraz z Laurą wprost w silne ramiona Ross`a.
Poczuła jego ręce na swoim ciele,spoglądając w jego ciemne oczy. Ross był w tym momencie w bardzo dobrym humorze,
-Powinnaś bardziej uważać.
-Przecież uwa..żam.-wyjąkała.
-Nie prawda. Dość szybko tracisz równowagę.
-To bzdura..-próbowała się tłumaczyć,wiedząc,że i tak nie ma z nim  szans.
Bowiem zamiast skupić się na jakiejś ciętej ripoście, wpatrywała się w jego usta,które były bardzo pociągające, zwłaszcza kiedy się uśmiecha.
Był taki wysoki, taki silny. Chcąc nie chcąc spojrzała mu w oczy.
Czuła jego dłonie na swoich biodrach, które wodziły co raz wyżej po jej gołej skórze pod koszulą.
Uniosła lekko głowę,spotykając się przy tym z jego ustami. Zamknęła oczy, a ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Wargi Ross`a były miękkie i czułe . Czuła jego rękę na swojej szyi.
-To było bardzo przyjemne.-oderwał się na chwilę od jej ust,po czym znowu zaczął ją namiętnie całować.
Laura z każdym ruchem ich warg, czuła jak ogarnia ją podniecenie. Nigdy dotąd nie doznała tyle przyjemności podczas pocałunku. Nawet nie miała takich wrażeń z Eliotem.-
-Jesteś kompletną idiotką Lauro. Tylko szalona idiotka pozwoliłaby się tak całować i pieścić.
Trzeba być kompletną idiotką,żeby robić takie rzeczy..-powtarzała sobie w myślach.
Ross co raz mocniej przyciskał ją do siebie. Tak intensywna fala doznań musiała mieć ciąg dalszy, a na to oboje nie byli przygotowani. Jako pierwszy ten fakt zrozumiał Ross, który łagodnie i stopniowo zaczął się wycofywać.
Brunetka spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do niej co właśnie zrobiła.Spuściła szybko wzrok. Co ją opętało.? Dlaczego dała się tak ponieść emocjom.?
Ross widząc zmieszanie brunetki chrząknął, zwracając na siebie uwagę.
-Może chcesz zobaczyć jak zajmuję się szczeniakami.?-zaproponował ni z tego, ni z owego.


***

Hej, hej Pysiaczki. :*

Przyznam Wam się szczerze,że do tego rozdziału zabierałam się bardzo długo. -.-
Ale w końcu jest. ! :)
I to z Raurą. ! :D Bierzcie i cieszcie się. ! :)

Miłego czytania. ! :*

Pozdrawiem ciepło,

Maddie Moon.





środa, 21 stycznia 2015

Rozdział Osiemnasty.

-Dzwonili ze szpitala. Rossie się obudziła. !-krzyknęła z przejęciem Laura.
-Naprawdę.? To wspaniała wiadomość.! odparł blondyn,lekko uśmiechając się -najwyraźniej gorycz jaką czuł przed chwilą, minęła.-Jak się czuje.?
-Nic nie wiem na ten temat. Lekarz kazał mi się pojawić w szpitalu jak najszybciej to możliwe.
-Podwiozę Cię.-zaoferował.
-Byłabym Ci bardzo wdzięczna.
-W porządku To Ty się ubieraj,a ja poczekam na Ciebie na dole. No chyba,że Ci w tym pomóc.-zażartował,wycedzając swoje śnieżnobiałe zęby.
-Ross, tam są drzwi.- brunetka odwzajemniła uśmiech wskazując płynnym ruchem ręki wyjście.
Chłopak uśmiechnął się tym razem pod nosem,po czym wyszedł z pokoju.
Laura pośpiesznie podbiegła do szafy i zaczęła wkładać na siebie biały sweterek i kremowe spodnie.
W miedzy czasie nadal w jej głowie przedstawiała się scena,która miała miejsce kilka minut temu.
Na szczęście nic się nie stało, do niczego nie doszło. Była całkowicie przekonana,że gdyby nie ten telefon pocałowaliby się. W tamtej chwili bardzo go pragnęła,chciała tego bardziej niż czegokolwiek, ale teraz gdy o tym myślała cieszyła się w duchu z takiego obrotu spraw. Jeszcze tego brakowało,żeby zakochała się w Rossie Lynch`u.  To zupełnie niewłaściwie, biorąc pod uwagę,że jest już zaręczona. Ale czy na pewno zakochana.? Na to pytanie Laura nie potrafiła sobie teraz odpowiedzieć. Zbyt dużo się miedzy nią a Eliotem wydarzyło..
Wyczerpana intensywnością swoich myśli lekko westchnęła, gładząc opuszkami palców malutki pierścionek zaręczynowy,który podarował jej Eliot na 23 urodziny.
Z lekkim zawahaniem zdjęła go i odłożyła na stolik nocny,po czym zbiegła szybciutko na dół.
-Jestem już gotowa.
-W taki razie możemy jechać.-skinął głową,otwierając jej drzwi .
Przez dość długą chwilę w świeżo wyklepanym vanie panowała grobowa cisza.
Laura podążała wzrokiem po mijanych drzewach i domach, natomiast Ross zerkał na nią co chwila,uśmiechając się pod nosem.
W końcu nie wytrzymał i przysunął ją do siebie, układając jej głowę na swoim ramieniu.
Laura była na tyle zszokowana jego zachowaniem,że nie była nawet wstanie zaprotestować. Co gorsza nie chciała protestować,bo tak cholernie się jej to podobało. Mimo to nadal nic się nie odezwała,albowiem jej uśmiech wyrażał zupełnie więcej niż tysiąc słów.
-To gdzie tym razem wyjedziesz.?-zagaił blondyn, aby przerwać niezręczna ciszę.
Brunetka podniosła lekko głowę,nie rozumiejąc do czego zmierza tym pytaniem.
-Nie rozumiem.
-Kiedy skończy się rok, będziesz mogła wyjechać z Littleton. Pewnie sprzedasz dom po Amelii i wyjedziesz z Rossie gdzieś w świat.-mówił opanowanym głosem, jednak był w  nim wyczuwalny lekki smutek.
-Tak naprawdę to nie wiem co jeszcze zrobię. Do końca pobytu tutaj zostało mi jeszcze 10 miesięcy. Wiele może się zdarzyć.
-Masz rację. Nawet nie wiesz co Cię tutaj może jeszcze spotkać.-spojrzał na nią na chwilę.
-Wszystko mi jedno co to będzie, byleby by było dobre.-westchnęła cicho.
-Kto wie.-burknął tajemniczo.
Laura spojrzała na niego pytającą miną, ale on tylko uśmiechnął się do niej.
Po godzinnej podróży byli już pod szpitalem w Denver. W izbie przyjęć poinformowano ich,że mała leży w sali 109 i ,że lekarz już na nich czeka.
Laura na początek posłusznie udała się w towarzystwie Ross`a do gabinetu lekarza zajmującego się Rossie.
-Dzień Dobry panie doktorze. Jestem Laura Marano, mama Rossie. Jak ona się teraz czuje.?
-Witam panią. Proszę siadać,-siwy , dość wysoki mężczyzna wskazał palcem na krzesło stojącą naprzeciwko niego.-Więc tak, po skomplikowanej operacji, pani córeczka zapadła w śpiączkę...
-Może pan przejść do rzeczy.?-spytała lekko zdenerwowana . Tak bardzo chciała zobaczyć się z córką. Przez tą chorobę, nie była u niej już dobre cztery dni.
-Gdy tylko Rosalinda obudziła się, zleciłem serię badań kontrolnych. Z nich wynika,że nie powinny pojawić się żadne komplikacje, nie ma śladów świadczących o pojawieniu się paraliżu.  Choć zalecałbym zapisać córeczkę na basen lub na rehabilitację, aby mogła całkowicie wrócić do sprawności fizycznej.Jednym słowem pani córka czuję się bardzo dobrze i lada dzień damy jej wypis.
-Tak bardzo się cieszę, panie doktorze. Bardzo dziękuje,że uratował pan moją córkę. Tyle panu zawdzięczam.-Laura nie kryła wzruszenia i wdzięczności. Tak bardzo ucieszył ją fakt,że jej córeczka, jej mała iskierka żyje.
-To moja praca, pani Lauro. Może to nie wymarzone hobby, ale dla takich chwil jak ta, kiedy widzę uśmiech na twarzy rodzica mojego pacjenta,warto żyć. A teraz możecie państwo iść do naszej małej pacjentki.-odparł z uśmiechem lekarz.
Laurze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Niczym struś pędziwiatr wybiegła z gabinetu i udała się do sali, gdzie leżała mała.
-Iskierko, tak się cieszę,że nic Ci nie jest. Tak mi Ciebie brakowało.-mówiła przez łzy, tuląc małą do swojej piersi.
-Mamo, nie płacz. Jestem tutaj.
-Nawet nie wiesz córeczko jak ja się o Ciebie martwiłam. W dodatku musiałam samotnie znosić obecność Ross`a.-zwierzyła się cicho brunetka.
Dziewczynka widząc,że chłopak o , którym mowa wchodzi do sali zaczęła szeptać.
-Mamusiu, Ross nie jest wcale taki zły. Mógłby być nawet moim tatą.-szepnęła dumnie.
Laura słysząc ostatnie słowa z ust blondynki, mało co nie zemdlała. Odsunęła się od niej na moment i przyglądała się jej zszokowanymi oczami.
-Co Ty powiedziałaś.?-nie mogła uwierzyć swoim uszom. Musiała jeszcze raz to usłyszeć.
-Mówiłam,że Ross mógłby być moim nowym tatą, a Twoim mężem.
Laura całkowicie zdębiała. Nigdy do głowy by jej nie przyszło,że jej własna(no prawie) córka będzie ją swatać z sąsiadem.
-O czym Wy tak szepczecie.?-nagle zza pleców pojawił się niczego nieświadomy głos Ross`a.
-Właście mówiłam mamie,że chcę nową lalkę Barbie.-powiedziała radośnie blondynka, jak gdyby nigdy nic.


***


Hej, Hej. :*

To znowu ja! :D
Dziś z świeżutkim rozdziałem. ;D
No wiem, krótki, ale jest. To najważniejsze.;D
I co.? Rossie cała i zdrowa. ;) Ja to umiem wybrnąć z opresji.;D
Kurde fajnie mi się dziś pisało. A wiecie czemu.? 
Dobra, dobra powiem Wam. :D
..
Dzięki Wam i Waszym komentarzom. ! :* Są naprawdę słodkie i kochane. ;)
Dzięki Waszym opinią mój dzień staje się lepszy. ! <3

Miłego czytania. :**


Pozdrawiam,

Maddie Moon.

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział Siedemnasty.

Gdy tylko ciało Laury opadło na podłogę, Ross natychmiast rzucił swoją dotychczasową pracę i podbiegł do niej. Próbował ją jakoś ocudzic, jednak nawoływanie czy lekkie klepniecie po jej bladych policzkach nic nie dały. W końcu zdecydował się na nieco radykalny środek-sole trzeźwiące. Szybkim i płynnym ruchem wziął na ręce nieprzytomną Laurę i zaniósł ją do sypialni,po czym zbiegł na dół po flakonik.
Kiedy już znalazł pożądane lekarstwo, nie czekając ani chwili dłużej podstawił buteleczkę pod nos brunetki.
Na szczęście tym razem na reakcje nie musiał długo czekać, Laura wręcz natychmiastowo otworzyła oczy,zanosząc się przy okazji kaszlem.
-Zabierz stąd to cholerstwo zanim się do reszty uduszę.!-wyjąkała,spoglądając wściekle na Ross`a,który pochylał się nad nią.
-To był jedyny sposób,żeby Cię doprowadzić do normalnego stanu. Zresztą Ty to masz pomysły, wiesz jak się wystraszyłem.? Myślałem,że Cię...
-Oszczędź mi szczegółów co chciałeś ze mną zrobić.-przerwała mu wypowiedz,rozglądając się po swojej sypialni. Nie mogła sobie przypomnieć, jak się tutaj znalazła. Jedyne co pamiętała, to telefon od Eliota,reszta jakby uległa samo destrukcji.
-Nie miałem tego na myśli. W każdym razie co Ci się stało.? Wczoraj wyglądałaś normalnie.
Laura słysząc ostatnie zdanie, lekko przymrużyła oczy. Dopiero w tej chwili blondyn zdał sobie sprawę, co przed chwilą powiedział.
-Skąd wiesz jak wczoraj wyglądałam.?-spytała podejrzliwie.
Ross zawahał się. Wiedział,że teraz każde jego słowo może być użyte przeciwko niemu.
Na pewno brunetka nie za dobrze przyjęłaby wiadomość o tym,że jej sąsiad ją obserwuje każdego dnia i pilnuje,żeby nie zrobiła nic głupiego.
-Jesteśmy sąsiadami,więc to oczywiste,że Cię widziałem.-odetchnął z ulgą,po czym położył się obok niej. Prawą ręką zaczął gładzic jej policzki, a potem czoło.
-Masz gorączkę. Boli cię coś.?-pytał z przejęciem.
Laura przez chwilę leżała w milczeniu ,cały czas przyglądając się Rossowi,który czule gładził palcami jej policzki.
-Boli mnie głowa.
-To na pewno grypa.
-Nie sądzę. Bardziej obstawiałabym jakiś wirus.
Ross słysząc to lekko się od niej odchylił, aby móc sprawdzić czy się z niego czasem nie nabija.
-Wirus.? Chyba żartujesz.
Laura była na tyle wyczerpana,że nie miała już ochoty na zgryźliwe uwagi pod jego adresem.
-A widzisz,żebym się śmiała.? -spojrzała na niego zmęczonymi oczami.
-Jak to możliwe.? Przecież Sydney to bardzo porządne miasto.
-Przed pobytem w Sydney, pojechałam na dwa tygodnie do Kambodży.
-Do Kambodży.?-spytał lekko zszokowany.-Co tam robiłaś tyle czasu.?
-Ciotka nie wspominała,że pracuje jako wolontariusz Czerwonego Krzyża.?
-Nie. Mówiła tylko,że często podróżujesz i to całe Twoje życie.
-To prawda.
-To opowiesz mi co robiłaś w tej Kambodży i skąd ten wirus?-spytał, lekko podnosząc jej głowę i kładąc na swoim ramieniu.
Dziewczyna była już tak słaba,że nie miała siły się bronic. Nawet jej się to podobało.
Jego ramię było silne i opiekuńcze. Mogła z całkowitym przekonaniem powiedzieć,że w tej chwili poczuła się bezpiecznie. Mimo,że nie chciała już nic mówić, zdobyła się na ten wysiłek.
-W Kambodży jak i w innych krajach afrykańskich panuje bardzo wielki głód, a do tego,żeby było mało non stop panują jakieś wirusy,które bardzo często przenoszą owady takie jak na przykład komary. Dlatego ja i parę innych wolontariuszy jeździmy tam ,aby rozwozić żywność czy szczepić dzieci.
-Źle Cię oceniłem.-przyznał po chwili.
Laura chciała mu odpowiedzieć to samo, jednak choroba znów dała o sobie poznać.
Ross widząc  w jakim stanie jest jego sąsiadka, oparł jej głowę o poduszkę.
-Zadzwonię po doktora. Może mają jakieś szczepionki.
-Nie musisz tego dla mnie robić.
-Ale chcę. Zresztą Amelia i Rossie by mi tego nie wybaczyły,że zostawiłem Cie w chorobie. Zaraz wracam.-szybkim krokiem wyszedł z pokoju.
Teraz Laura mogła pobyć przez chwilę sama. Mogła pozbierać myśli.
Nie rozumiała, skąd taka zmiana w zachowaniu Ross`a. Jeszcze kilka tygodni temu, zabiłby ją nawet wzrokiem. A dziś .? Opiekuńczy,troskliwy. Musiało być w tym drugie dno. Mimo,że była wolontariuszką nie wierzyła w zupełnie bezinteresowną pomoc. Zawsze musi być jakiś haczyk. Zawsze.!
Rozmyślając o tym, nawet nie zauważyła jak chłopak znów pojawił się obok niej.\
-Doktor Farell będzie tutaj za jakieś 15 minut.
-Dobrze.
Lekarz jak obiecał zjawił się najszybciej jak tylko potrafił.
Po kilku rutynowych badaniach, potwierdził słowa Laury. Dziewczyna miała niegroźny atak malarii,który prawdopodobnie nasilił się pod wpływem zmiany klimatu i miejsca pobytu.
Na szczęście dr. Farell zawsze nosił ze sobą szczepionkę na ten przypadek,więc nie zastanawiając się długo,podał ją dożylnie ledwo kontaktującej dziewczynie.
-Szczepionka powinna zadziałaś natychmiastowo,ale dobrze by było,żeby pani teraz odpoczęła. Sen jest teraz dla pani bardziej wskazany niż ta szczepionka.-zalecił, po czym pożegnał się i wyszedł.
Zasnęła niemal natychmiast, gdy tylko Ross opuścił jej pokój,wychodząc razem z lekarzem.
Wykończona przespała resztę dnia.
Obudziła się dopiero rano następnego dnia. Gorączka ustąpiła, a razem z nią dreszcze. Przeciągnęła się więc jak kot i usiadła na łóżku. Przez chwilę przyglądała się widokowi za oknem,gdy nagle do jej sypialni wbiegł Ross. Szybkim ruchem odwróciła się w jego stronę.
-Obudziłaś się. !-krzyknął radośnie,trzymając w ręku kubek jakiegoś ciepłego pokoju.
-Nie wiedziałam,że moja pobudka sprawi Ci tyle radości.Siadaj.-stwierdziła,pokazując mu ręka miejsce obok siebie.
-Proszę to dla Ciebie.-podał jej kubek.
-Co to.? Nie wygląda mi to na mrożoną herbatę.
-Mleko z miodem,imbirem,cynamonem i szczyptą papryki.
Spojrzała niechętnie na kubek. Sam fakt ,że było tam tyle przypraw nie zachęcało do spożycia.
Mimo to spróbowała. Ku jej zaskoczeniu, ta dość nietypowa mieszanka była naprawdę smaczna.
-Bardzo dobre.!
-Wiedziałem,że Ci posmakuje. Zrobiłem go według mojego rodzinnego przepisu.-powiedział dumnie.
-Naprawdę.?-spytała z niedowierzaniem.
-Moja mama zawsze robiła ten napój,gdy ja albo moje rodzeństwo byliśmy chorzy.
-Masz rodzeństwo.?-spytała, biorąc kolejny łyk napoju.
Pokiwał głową.
-Mam czwórkę rodzeństwa. Trzech braci i siostrę.
-Chciałabym mieć takie rodzeństwo. Niestety jestem jedynaczką.-powiedziała z lekkim żalem.
-Wiem, Amelia mi o tym mówiła.
Laura uśmiechnęła się do niego.
-Nie wiedziałam,że masz tyle rodzeństwa,chociaż tyle ciotka mi o Tobie pisała.-odparła po chwili.
Zresztą nie tylko o tym ciotka zapomniała wspomnieć. Pisała,że jest dobry i uczynny, ale słowem nie napisała jak cholernie jest przystojny. Nic nie wspomniała o jego jasnych włosach,o jego cudownych czekoladowych oczach czy dobrze zbudowanej sylwetce i sile...
-Co Ci Amelia o mnie napisała.?
Laura spojrzała ciepło na blondyna,po czym wzięła następny łyk mleka i oblizała wargi.
Wzrok Ross`a przez chwilę utkwił na jej ustach.
-Pisała,że miałeś jakieś kłopoty ,że jesteś jej sąsiadem,dużo jej pomagałeś. Bardzo Cię lubiła i ceniła.-odparła szczerze.
Spojrzał na nią jeszcze bardziej intensywniej, wyjmując szklankę z jej rąk i kładąc na nocnej szafce.
-A Ty co o mnie sądzisz.? Teraz kiedy lepiej mnie poznałaś.? Dalej sądzisz,że mógłbym wykorzystać Twoją ciotkę dla własnej korzyści.?
Otworzyła usta z wrażenia.
-Nie zrobiłem tego. Nie chciałem być tym wykonawcą, ale Twoja ciotka poprosiła mnie o to. Nie mogłem jej odmówić. Tyle dla mnie zrobiła. Dwa lata temu mieszkałem w Nowym Jorku, miałem tam sporą willę i dobrze prosperującą  firmę.Jednak życie to nie bajka i w końcu zaczęły się pojawiać problemy zawodowe,potem prywatne. Nie wiesz nawet ile straciłem. Zdruzgotany przeniosłem się tutaj.
Poznałem wtedy Twoją ciotkę.-uśmiechnął się słabo.-To ona nauczyła mnie,że pieniądze nie dają szczęścia. Nadal uważasz,że mógłbym ją do czegoś namówić.?
Widać było,ze bardzo zależało mu na jej opinii. Pochylił się  nad nią na tyle blisko,że niemal stykali się czubkami nosów.
Laura wzięła głośny wdech do płuc.
-Amelia robiła zawsze to co uważała za stosowne. Jeśli taka była jej wola.
Niespodziewanie chłopak ujął jej dłoń w swoją.
-Mamy ze sobą coś wspólnego. Oboje straciliśmy osobę, na której nam zależało.
Laura po raz kolejny przeżyła szok. Z dnia na dzień ten chłopak zaskakiwał ją jeszcze bardziej.
Tylko tym razem na lepsze. Czuła jak rośnie w niej ekscytacja, nietypowy rodzaj podniecenia.
W tym momencie pragnęła tylko znaleźć się w jego ramionach,objąć go..
Patrzyła jak zahipnotyzowana na jego źrenice,lekko uchylone usta.
Wodził wzrokiem po jej twarzy,przenosząc go z drżących warg ku lekko zaskoczonym oczom i znów zatrzymując się na ustach.
Delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Serce Laury zabiło mocniej. Powoli kierował swoje wargi w stronę jej ust.. gdy nagle po pokoju rozległ się dźwięk telefonu.
Laura szybko odsunęła się od Ross`a i podbiegł do stolika,gdzie leżał jej telefon.
Chłopak natomiast siedział dalej na łóżku,mrugając oczami ze zdumienia.
Ocknął się dopiero,gdy Laura skończyła rozmowę przez telefon.
-Kto dzwonił.?-spytał niechętnie.



***


Cześć Pysiaczki. ! ;*

1 SPRAWA.  Czemu mnie nie było , kiedy być powinnam.?

Wracam do Was z nowym rozdziałem, po krótkim urlopie. ;D
A tak naprawdę to nie było nowych rozdziałów, bo byłam cholernie zajęta organizowaniem swojego życia. Jestem już w drugim tygodniu treningu na płaski brzuch i z dnia na dzień czuję się co raz gorzej. Naprawdę. ;D Jeśli ktoś mi powie,że po treningu czuję się szczęśliwy, pacnę mu matą od jogi. ! ;D

2 SPRAWA.  Co ile rozdziały.?

Rozdziały od dziś będę dodawać codziennie, ewentualnie co drugi. ;) Ale postaram się spełnić to pierwsze postanowienie.

3 SPRAWA.   Nowy blog.?!

Ostatnio krąży w mojej głowie pomysł na kolejne opowiadanie. Oczywiście o Raurze. ;D
Problem w tym czy jest sens zaczynać.? 
I moje Pyśki, pytanie do Was. Będziecie czytać dalej moje wypociny na nowym blogu.?
Czy lepiej skończyć ten i dać sobie spokój.? 
Liczę na Wasza opinię. Jest dla mnie najważniejsza. ;) ;*
Jeśli by to wypaliło, ruszyłabym z nowym opowiadaniem zaraz po skończeniu tego. Mam już w sumie prolog, ale nie chcę prowadzić dwóch w tym samym czasie, bo mi się w końcu bohaterzy pomylą. ;D


4 SPRAWA.  Raura.

Co się dzieje z tym Rossem i Laurą.? Powiecie mi.?
Ross chodzi przybity. Ostatnio mało co się na zdjęciach uśmiecha. Martwię się o niego. Wiadomo praca,problemy. Ale i tak mi go szkoda. ;c 
A Laura z kolei świruje z tym Andrewem.
Mam co raz większe podejrzenia,że Ross kręci z Raini.
Co do cholery się dzieje.?!
Wybaczcie , ale musiałam przelać tutaj swoją frustrację. ;)


5 SPRAWA.  Rossdział JUŻ 17-sty .!

Jest już rozdział 17-sty. ! ;) Kiedyś w komentarzu obiecałam,że w owym rozdziale będzie trochę więcej Raury. I czyż nie było.? ;D
Spokojnie, od teraz będzie tego więcej. ;))
Dodatkowo, mała podpowiedzieć. ! A raczej stwierdzenie faktów. To nie Eliot dzwonił. ;D
Więc bez bulwersów, chociaż i tak dostanę po dupce za to chamskie przerwanie prawie pocałunku. ;D
Wybaczcie Pyśki. <3


To tyle. Dzięki,że jesteście. ;)
Miłego czytania. ;*

Pozdrawiam cieplutko ,

Maddie Moon.




czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział Szesnasty.

Laura przełknęła głośno ślinę i z przerażeniem patrzyła na lekarza.
-Niech pan mówi.
-A więc, pani córka będzie żyła,udało nam się ją "poskładać", ale..
-Ale.?
-Niestety podczas operacji , mała zapadła w śpiączkę.
Brunetka poczuła jak znów łzy spływają jej po policzku.
-Ile może być w tej śpiączce.?
-Tydzień,miesiąc a nawet rok. Nigdy nie wiadomo. Przepraszam, ale muszę iść już na obchód. Można do niej wejść.
Kiedy lekarz oddalił się od Laury i Ross`a, oni w pośpiechu udali się do pokoju gdzie leżała Rossie.
-Moja córeczka, moja malutka.-dziewczyna tuliła się do śpiącego dziecka.-Jakbym wiedziała,wyszłabym po Ciebie.
-Laura to nie Twoja wina.-pocieszał ją ciepły głos blondyna.
-Moja, gdybym do Ciebie nie poszła to nic by się nie stało. Dlaczego wszystko co złe mi się przytrafia, musi mieć coś z Tobą wspólnego.?
-O co Ci teraz chodzi.?
-O nic.-Laura burknęła cicho pod nosem.
-Masz nadal do mnie żal,że to ja mam kontrolę nad Twoimi wydatkami. To Cię tak boli.?
-Wolałabym z głodu umrzeć niż Cię o coś prosić.-wycedziła przez łzy.
-Czyli nadal wojna.?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko spojrzała na niego morderczym wzrokiem.

***

Od wypadku Rossie minął już miesiąc, mimo to dziewczynka nadal nie obudziła się.
Laura z trudem zaczęła prowadzić normalne życie. Oczywiście zdała od Ross`a. Od kłótni w szpitalu unikają się jak ognia.
W ostatnim tygodniu w Littleton cały czas padało. W prognozie mówiono,że ostatnim razem tak długie ulewy były 10 lat temu.
Ostatniej nocy do deszczu dołączyła się burza, co zdecydowanie nie sprzyjało nastrojowi Laury. Bowiem cholernie bała się burzy,co spowodowało,że nie zmrużyła całą noc oka. Dopiero nad ranem, kiedy ulewa minęła, Laura spokojnie zasnęła.
Niestety kojący sen przerwał jej monotonny hałas biegnący z dołu. Z lekkim grymasem i silnym bólem głowy postawiła się na równe nogi, zarzuciła na siebie szlafrok i zeszła na dół.
Z wrażenia stanęła w połowie schodów. Nie mogła uwierzyć swoim oczom. Na środku korytarza ujrzała Ross`a. Tego samego wkurzającego Ross`a , z którym nie utrzymywała
kontaktów przez miesiąc.
Rzuciła pośpiesznie wzrok na ogołocone ściany, po czym skierowała się na blondyna, który klęczał na podłodze i majstrował coś przy boazerii.
-Co tutaj robisz.? Czego nie rozumiesz w słowie wojna.?-powiedziała złowrogim tonem,przekrzykując hałas.
-Nie lubisz tak wcześnie wstawać, co.?
Laurze opadły ręce, a ból głowy nasilał się jeszcze bardziej.
-Czy Ty nie masz innych obowiązków.? Na przykład nakarmić psy.?
-Już to zrobiłem.
-To zajmij się czymś innym.! Myślisz,że to przyjemne oglądać Cię z rana i słuchać tych hałasów.? Zresztą co Ty robisz w moim domu.?
-Śpiąca królewno, jakbyś nie zauważyła to zbliża się południe. Zresztą przyszedłem tutaj ,bo obiecałem Twojej ciotce,że naprawię to i owo. Jest tutaj dużo do zrobienia.
Laura spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Dlaczego to robisz.?
-Bo to umiem i lubię.
Brunetka przez dłuższą chwilę wpatrywała się na jego szorty. Gdy tylko opamiętała się, rzuciła do niego obojętne spojrzenie.
-Miło z Twojej strony, ale nie chcę,żebyś tutaj się kręcił. Jutro kogoś wynajmę.
-A czym mu zapłacisz.? Bo ja nie dam nawet małego złamanego grosza Amelii na coś co mogę sam zrobić.-w jego głosie rozbrzmiewała stanowczość.
Laurze znów zaczęły puszczać nerwy, miała dość jego widoku a w szczególności docinek.
-Słuchaj Lynch, raz na zawsze musimy sobie ..-zaczęła i nie dokończyła,ponieważ z góry rozległ się dzwonek telefonu.
Posłała Rossowi pełne złości spojrzenie, po czym pobiegła do sypialni odebrać telefon.
-Słucham.?
-Laura, to Ty.?- głos Eliota był cichy,ledwo słyszalny.
-Eliot.! Jak się ciesze,ze dzwonisz. Jak w Los Angeles.?
-Powiedz mi najpierw co Ty robisz w Littleton.? Wiesz jak ciężko się do Ciebie dodzwonić. Musisz mieć poważny powód,żeby tkwić w tej dziurze.
Nie chciała poruszać tematu Rossie przez telefon, więc opowiedziała mu tylko o śmierci Amelii, testamencie i dokuczliwym sąsiedzie.
-W takim razie musisz wytrzymać ten rok. To duże pieniądze.
Laura poczuła się lekko urażona,że nie odniósł się słowem do śmierci bliskiej jej osoby. Mógł chociaż powiedzieć " tak mi przykro Lauro ".
Eliot miał dobre strony, ale czasami zachowuje się jakby oprócz jego spraw nic innego go nie interesowało. To najbardziej frustrowało Laurę.
Ten brak zrozumienia.
Im dłużej rozmawiali, czuła jak zaczynają rozmawiać innymi językami, jak zaczynają się od siebie oddalać. Nie potrafiła nawiązać z nim tej samej więzi co wcześniej.
-Muszę kończyć, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Trzymaj się Lauro. Kocham Cię, pamiętaj.-powiedział wreszcie.
-Ja Ciebie też.-powiedziała z lekkim westchnięciem.
Kiedy odłożyła komórkę, ponownie zeszła na dół ,żeby rozprawić się z sąsiadem.
-Coś się stało.?-spytał, odrywając się od pracy.
-Nie, dzwonił tylko Eliot .. mój przyjaciel.-odpowiedziała, nie zwracając na niego uwagi.
-Nie sadzę,żeby był tylko przyjacielem. Amelia mi mówiła,że się zaręczyłaś.
-Może i jestem zaręczona, ale Tobie nic do tego.!-odwróciła się napięcie w stronę kuchni. Czuła jak nogi uginają się pod nią, a obraz robi się co raz bardziej zamazany.
Poczuła gorąc na całym ciele,po czym upadła na podłogę.


***

Cześć Pysiulki. ! :*

Wiem, wiem długo czekaliście na ten rozdział. ;/
Ale to przez sprawy prywatne i brak weny.;<
Nie jest on długi ani za rewelacyjny, ale jest. ;)
Postaram się kolejny napisać dłuższy. ;)
Anyway, małe ogłoszenie. !
Błagam, nie gniewajcie się na mnie za Rossie. :<
Musiałam zrobić jakiś zwrot akcji,żeby była Raura. Na chwilę, ale była. ;)
W kolejny rozdziale mała niespodzianka. ! ;D
Jaka.? Dowiecie się w Piątek wieczorem. ;) 
To tyle. :)

Miłego czytania. ;*

Pozdrawiam cieplutko,

Maddie Moon. 



niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział Piętnasty.


"Kochana Lauro,
mam nadzieję,że mi wybaczysz,że zmieniłam testament. Wiem, jak bardzo zależało Ci na pracy i mieszkaniu w Los Angeles.
Tym bardziej jest mi przykro,że stawiam Cię w takiej sytuacji. Ale jeśli zostaniesz tutaj i zaadoptujesz Rossie, mój majątek jest Twój.
Wiem,że potrzebujesz tych pieniędzy. W każdym razie jeśli się nie zgodzisz, Rossie znów trafi do swojego domu, gdzie ojciec będzie ją bił.
Jeśli nie Ty, to kto .? Jeśli miałabyś jakiekolwiek kłopoty, zawsze możesz zwrócić się do Ross`a Lynch`a. To dobry i pracowity człowiek.
Powierzyłabym mu opiekę nad małą, ale niestety nie może.
Mam nadzieję,że mi wybaczysz i zrozumiesz moje zachowanie. 
Ucałowania, 
Amelia Collins."
Z niedowierzaniem przeczytała jeszcze raz wzmiankę o Rossie Lynchu.
"Dobry i pracowity". Na pewno, burknęła pod nosem. Miała co raz większe wrażenie,że ciotka steruje jej życiem zza grobu.
Spojrzała w stronę okna, składając starannie list, który rozwiał jej wszelkie wątpliwości. Ciotka zrobiła to z własnej woli.
A Ross nie miał z tym nic wspólnego. Źle go osądziła. Nie stosownie się wczoraj uniosła. Może wypadałoby go przeprosić.
Jej wzrok utkwił na domie Ross`a. Pamiętała go z dzieciństwa. Niewielki,zaniedbany, opuszczony dom,w którym lubiła się bawić.
Wyobrażała sobie wtedy,że jest małą księżniczką a to jest jej zamek.
Na samo wspomnienie u Laury pojawił się mały uśmiech.
Nie zwlekając długo, postanowiła do niego pójść i go po prostu przeprosić.
Zbiegła po schodach na dół i podeszła do kuchni. Na kuchennym blacie stała jeszcze szklanka mrożonej herbaty, którą zaparzyła jej wczoraj  Amanda. Sprawnie wzięła szklankę i udała się za dźwiękiem piły mechanicznej.
Ross był tak pochłonięty swoją pracą ,że nie zauważył kiedy nadeszła. Czekając,aż skończy spostrzegła,że jest zgrabny,silny,świetnie zbudowany i umięśniony..
-O nie Lauro, nie będziesz sprawdzać jego mięśni. Zapomnij.!-zaczęła karcić się w myślach.
Gdy tylko Ross skończył pracę, nie ukrywał zdziwienia. Przyglądał się jej z zaciekawieniem, nic nie mówiąc.
Prze chwilę panowała cisza.
-Dzień dobry.-w końcu się odezwał.
-Cześć,pomyślałam,że chce Ci się pic.
Ujął szklankę i zaczął pic nie spuszczając z niej wzroku. Wyraźnie potrzebował czegoś do picia.
Natomiast Laura w tym samym czasie z przyjemnością mu się przyglądała. Zajęty piciem Ross nie zauważył tego.
Jej wzrok wodził po jego zgrabnej szyi (chyba tak powinna brzmieć poprawna forma. O.o -od aut.),po szerokich ramionach, opalonym ciele, aż w końcu zatrzymał się na opiętych,spranych spodniach i utkwił nieco niżej.
Zmieszana szybko podniosła oczy. Blondyn przyglądał się jej lekko rozbawiony. Zmieszała się wtedy jeszcze bardziej.
-Dziękuje.-powiedział,oddając jej pustą szklankę.
-Nie ma za co. Ale nie przyszłam tutaj tylko po to ,żeby dać Ci szklankę mrożonej herbaty..
-Jeśli masz zamiar znów się ze mną kłócić i zarzucać mi ohydne oszczerstwa, to lepiej daruj sobie.-jego ton znów przybrał chłodu.
-Nie, nie chcę się z Tobą kłócić, tylko...-nie dokończyła bo przerwał jej głośny krzyk o pomoc dobiegający z ulicy.
Spojrzeli na siebie wymownie, po czym biegiem ruszyli w stronę dobiegającego hałasu. Kiedy byli już na miejscu, widok zmroził im obojgu krew w żyłach.
Na środku ulicy leżała mała dziewczynka, o bardzo jasnych blond włosach. Była cała zakrwawiona. A nad nią pochylała się starsza kobieta, która prawdopodobnie wzywała pogotowie.
Laura natychmiast podbiegła do dzieci i wybuchła głośny płaczem. Leżącą blondynką okazała się być Rossie, jej mała Rossie.
 Ross, który jako jedyny starał się zachować zimną krew, zaczął wypytywać co tu się stało. Zszokowana kobieta opowiedziała mu,że była świadkiem jak dziewczynka przechodziła
 przez ulice, kiedy rozpędzony samochód ją potrącił.
 Wtedy Lau wybuchła kolejną porcją łez, tuląc do siebie bezwładne ciało swojej córeczki.
 -Nie mogę Cię stracić. Jesteś mi tutaj potrzebna. Oprócz Ciebie nie mam tutaj nikogo.-mówiła do siebie przez łzy.
 Pogotowie bardzo szybko się zjawiło , zabierając Rossie do szpitala w Denver.
 Laura nie zważając na uczucia jakimi żywiła Ross`a postanowiła z nim pojechać . W szpitalu dowiedzieli się,że dziewczynka ma liczne złamania i straciła dużo krwi, przez co musi być natychmiast operowana.
Laurze ugięły się nogi. Momentalnie poczuła się jakby siła do życia ją opuściła. Ross szybkim ruchem złapał ją i posadził na krześle.
-Dlaczego właśnie mnie to spotyka.? Dlaczego.?-jęknęła do siebie.-Najpierw ciocia, teraz Rossie.
-Lauro, wiesz,że to nie Twoja wina.-spojrzał na nią spod swoich długich rzęs, tuląc do siebie.
Dziewczyna była na tyle zszokowana i zdesperowana, ze nie odrzuciła jego gestu natychmiastowo. Wtuliła się wręcz w jego tors i łkając,czekała na najgorsze.
-To co chciałaś mi powiedzieć wcześniej.?-zagaił,żeby tylko brunetka się nie zadręczała.
Laura niechętnie oderwała się od umięśnionej klatki blondyna i spojrzała mu w oczy.
-Chciałam Cię przeprosić, za to,że Cię posądziłam o omotanie mojej cioci.-wydusiła z siebie.- Już wiem,że tak nie było.
-Jak na to wpadłaś.?
-Amelia napisała mi list, w którym wszystko wyjaśniła. Tylko jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju.
-Jaka.?
-Ciotka napisała,że powierzyłaby Ci adopcje Rossi, ale Ty nie możesz. Czemu.?
Ross spojrzał na nią z lekkim  uśmiechem.
-To proste, Rossi jest uczulona na sierść psów, a tak się składa,że na podwórku mam ich kilka.
-Po co Ci tyle psów.?-powiedziała lekko kpiąco.
-Prowadzę schronisko dla psów.
-Coś takiego.-pokręciła z niedowierzaniem głowę.-Psiarnia Lynch`a.
-Dokładnie. Kupno,sprzedaż,tresura.-wyrecytował,jakby czytał ogłoszenie.
-Nareszcie wiem o Tobie coś więcej.
Ross chciał jej coś dopowiedzieć, ale nie zdążył bo przerwał mu lekarz, który właśnie wyszedł z sali operacyjnej.
-Mam dobrą i złą wiadomość, pani Marano.


***

Hej, hej Pysie. :*

Rozdział 16 już o 19 lub 20. :)
Na razie łapcie 15-sty. ;)

Maddie Moon. 


sobota, 10 stycznia 2015

LBA


Wow.! Szanell Torres ( http://raura-in-the-name-of-love.blogspot.com ) dzięki za nominację.! :*
Za to masz mnóstwo moich wirtualnych buziaczków i uścisków. :**
Jestem naprawdę mega zaskoczona. Ale oczywiście mile. :)
Postaram się ładnie, składnie odpowiedzieć na Twoje pytania. ;)


1. Czy nadal oglądasz bajki.?

Uwielbiam oglądać bajki. !! (Ale oglądam jak nikt nie patrzy. ;o)
Mam 19 l. i oglądając bajki odmładzam się. Bynajmniej tak sobie wmawiam. ;)
Hahaha. ;D

2. Czy śpiewasz pod prysznicem.?

Nie. ;) U mnie 90% czasu jakie spędzam pod prysznicem, to rozmyślanie o życiu, a 10% to mycie.;D

3.Czy miałaś kiedyś uczucie Deja vu.?

Dzięki Bogu, nie. ;)

4.Czy kiedykolwiek płakałaś ze szczęścia.?

Nie raz , nie dwa. ;)

5.Na czyj koncert chciałabyś się wybrać.?

To jasne,że na R5. ! <3  Kocham ich muzykę. ! No i oczywiście, chce być bliżej Ross`a. :DD

6. Ulubiona herbata.?

Czarna z sokiem z limonki. ;D

7.Czy zabierasz szampon/odżywki z hotelu.?

Nie zdarzyło mi się. ;D

8.Wolałabyś być zaatakowana przez niedźwiedzia czy rój pszczół.?

Przez nikogo nie chciałabym byc zaatakowana . ;<
Ale jak już miałabym wybrać, to przez niedźwiadka. ;D

9.Czy używasz/lubisz używać karteczek samoprzylepnych.?

Oczywiście,że tak. Te kolorowe są najlepsze. ! :D

10.Czy zawsze uśmiechasz się do zdjęć.?

Zazwyczaj. ;))

11. Śpisz przy otwartej czy zamkniętej szafie.?

Przy zamkniętej. ;) Nigdy nie wiesz co może z niej wyskoczyć. ;))


To by było na tyle. :D Dziękuję za nominację jeszcze raz. ! :**
Oczywiście wpadajcie do kochanej Szanell. ;) Jej blog jest niesamowity. ! ;)


A teraz jeśli chodzi o nominację. :)

Nominuje każdą autorkę bloga, którego namiętnie czytam. (patrz pasek prawy). .! ;)
Nie umiem nominować tylko trzech. :<

Anyway, oto pytania. :

1. Ulubiona książka.?
2.Kto potrafi rozśmieszyć Cię do łez.?
3.Jakie buty lubisz nosić najczęściej.?
4.Lubisz R5.? Jak tak , to za za co.?
5.Jesteś za Raurą.?
6.Co skłoniło Cię do założenia Bloggera.?
7.Jakie jest Twoje motto życiowe.?
8.Czy wierzysz w miłość.?
9.Jaka piosenka sprawia,że masz ochotę tańczyć.?
10.Czy wolisz żyć bez telewizji czy bez muzyki.?
\










Rozdział Czternasty.

Laura opadła na sofę całkowicie pozbawiona sił. Ile nerwów jeszcze popsuje jej ten człowiek.?
Jak zniesie go przez cały rok.? Co zrobi kiedy skończą się jej pieniądze.?
Nie chciała o tym teraz myśleć i na jej szczęście do domu wbiegła Rossie.
-Lauruś, Lauruś..-dziewczynka biegła, łapiąc szybko oddech.
-Wolniej Iskierko. -skarciła ją łagodnie brunetka,podnosząc się z kanapy.
-Dobrze się czujesz.?-spytała swoim dziecięcym głosikiem.
-Tak, już jest lepiej. Amanda Cię przyprowadziła.?-spojrzała na zamknięte drzwi.
-Tak. Z Maggie nauczyłyśmy się czytanki. Chcesz posłuchać.?-mówiła z entuzjazmem.
-To za chwilę, teraz chcę z Tobą porozmawiać.
-O czym.?
Laura głośno przełknęła ślinę, po czym uśmiechnęła się radośnie.
-Byłam dziś u pana Waltersa..
-Waltersa.?-spytała podejrzliwie.
-To adwokat mojej cioci.
-Co u niego robiłaś Lauruś?
-Byłam u niego i podpisałam pewien dokument, który pozwolił mi zostać .. Twoją mamą.
Rossie nie kryła zdziwienia. Otworzyła szeroko usta i przyglądała się zaniepokojonej Laurze.
-Cieszysz się.?-Laura spytała niepewnie.
-Jesteś moją nową mamą.?- wydusiła w końcu.
-Tak. Od chwili kiedy Cię poznałam, chciałam nią byc Iskierko.
-Naprawdę.?
Brunetka przytaknęła , po czym przytuliła dziewczynkę do siebie.
-Kocham Cię.-wyszeptała jej cicho do ucha.
-A ja Ciebie Lauruś, a ja Ciebie.-odparła, tuląc się dalej.
-To jak poczytasz mi przed snem.?
-Jaasssne, mamo.!-krzyknęła i wybiegła na korytarz, kierując się do swojego pokoju.
Laura jeszcze przez chwilę stała w bezruchu, uśmiechając się szeroko do siebie.
Znów poczuła ciepłe ukucie w sercu. Dzięki tej małej sześciolatce znów poczuła,że jest w tym domu mile widziana.
-Laaauruś, idziesz>?-usłyszała nagle krzyk dziecka dochodzący z góry.
-Tak, już idę.
Rossie przeczytała Laurze fragment, którego się nauczyła, po czym wzięła kąpiel i zasnęła.
Laura też długo nie czekała, żeby zasnąć. Zaraz po szybkim prysznicu udała się do krainy Morfeusza.

Następnego dnia zaraz po odprowadzeniu Rossie do szkoły, Laura postanowiła wyjaśnić sobie wszystko z Rossem.
Ta nowojorska przybłęda musi znać swoje miejsce.!
Kiedy ubierała się na niezbyt chciane spotkanie, usłyszała dźwięk mechanicznej piły.
Podeszła do okna i uchyliła firankę. Na podjeździe przed sąsiednim domem Ross ciął na kawałki połamaną wczoraj jabłoń.
Przez jakiś czas przyglądała się chłopakowi,jak zręcznie włada piłą. Miała wrażenie,że praca sprawia mu przyjemność. Nawet nie było po nim widać śladu zmęczenia.
Skrzyżowała ręce na swoim ulubionym białym topie. Dziwny człowiek.
Co ciotka w nim widziała,żeby powierzyć mu taki spadek to pilnowania. Na pewno ją omotał. Na pewno.!
Nie mogąc dalej słuchać tej mechanicznej symfonii, odeszła od okna i sięgnęła po torebkę.
Wyciągnęła z niej list, który dał jej adwokat i płynnym ruchem go otworzyła.
Po chwili pogrążona była w lekturze..


***


Hej Pysie. ;*
Wiem, cholernie krótkie, ale w nagrodę jutro wstawię aż dwa rozdziały. ! ;)

Pozdrawiam ciepło,

Maddie Moon.



piątek, 9 stycznia 2015

Przeprosiny.



 Cześć Pysie. :*

Bardzo przepraszam,że już od dwóch dni
nie ma rozdziału, ale to dlatego,że
bardzo źle się czuję. ;<
Jeśli dobrze pójdzie, możecie się
rozdziału spodziewać jutro o 18. :D
Jeszcze raz przepraszam. ;<<

Bardzo Was kocham, moje czytelniczki. :*

Maddie Moon.


wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział Trzynasty.

Gdy tylko Ross zobaczył co się stało, kubek wypadł mu z ręki.  Nie czekając ani chwili dłużej, podbiegł do Laury.
-Laura, słyszysz mnie.? Nic Ci nie jest.?-mówił łagodnym,spokojnym tonem.
Dziewczyna otrząsnęła się. Zamrugała kilka razy oczyma, budząc się z szoku.
-Jest dobrze. Ross, dlaczego zaparkowałeś samochód właśnie tutaj.?
Ross stanął jak wryty.
-Przecież to mój podjazd.
-To nie możliwe, przecież dom mojej ciotki jest...-spojrzała w prawą stronę.-..tutaj.-dodała,głosem pełnym niedowierzania.
Otworzyła jeszcze szerzej oczy i zaczęła wychodzić zza kleszczonego auta.
Blondyn widząc ją , w jakim jest stanie,zbliżył się,żeby jej pomóc.  Laura jednak nie chciała skorzystać z jego pomocy, odpychając go od siebie. Ale kiedy poczuła, że nogi uginają się pod nią, oprała się o drzwi auta,.
-Mogłeś mi zostawić więcej miejsca. Teraz nie byłoby problemu.
Mina chłopaka zbladła, gdy tylko powiódł za wzrokiem Laury w stronę zniszczonego Porshe.
-Matko Boska.! Coś Ty zrobiła.?Rozwaliłaś mi auto..dwa auta.! I masz jeszcze czelność mi mówić,że
zostawiłem Ci za mało miejsca na podjeździe.?-wydarł się na całą ulicę, po czym podszedł i dokładniej przyjrzał się stratą jakich dokonała Laura. Uniósł ręce i rozłożył je w geście bezradności.
-Rozwaliłaś mi samochód.-powtórzył.-Rozwaliłaś oba.!-spojrzał na nią jak na istotę z piekła rodem.
-Zdarza się.-westchnęła cicho.
-Zdarza się.? Powiedz mi jak udało Ci się rozwalić dwa auta za jednym zamachem.?-jego ton był teraz pełny goryczy.
-Jak się ma auto w beznadziejnym stanie, taki wypadek był tylko kwestią czasu.
Czuła w środku,że powinna go przeprosić,ale była na niego taka wściekła o ten spadek.
Wiedziała,że wypadek to jej wina, a stan furgonetki nie miał tutaj znaczenia.
Wiedziała o tym, ale nie miało to teraz dużego znaczenia.
Była w końcu kobietą, myślała jedno, robiła drugie.
Kątem oka zauważyła jak Ross czerwienieje ze złości.
-Jak pożyczałem Ci auto myślałem,że potrafisz prowadzić.-powiedział po chwili.
-Mówiłam,że to wina auta.-wskazała palcem na rozbitego furgona.
Ross chciał jeszcze dodać, ale spojrzał tylko na nią jak na wariatkę.
Przez kłótnię nawet nie zauważyli jak na ulice zbiegli się wszyscy sąsiedzi.
Laura poczuła wstyd . Z wielkim trudem powstrzymywała się ,żeby nie wybuchnąć płaczem.
Ross znów spojrzał na nią ,rzucając jej wściekłe spojrzenie,po czym udał się do domu zawiadomić policję i zakład ubezpieczeń.
Wtedy z domu Lynch`a wybiegła Rossie.
-Lauruś nic Ci nie jest.?
-Nie Iskierko. Nic mi nie jest.-uśmiechnęła się lekko na widok .. córeczki.-Mam dla Ciebie dobrą wiadomość.-dodała po chwili, próbując wstać.
-Pozwól,że Ci pomogę.-nagle obok Laury i Rossie pojawiła się młoda,wysoka dziewczyna o pięknych długich blond włosach. Była to Amanda Walters, która mieszkała obok domu jej ciotki.
Laura skinęła głową i podała dziewczynie rękę.
-Chodźmy do domu, jak ktoś będzie chciał z Tobą porozmawiać, sam do Ciebie przyjdzie.
Kiedy były w salonie, sąsiadka nie kryła swojej ciekawości.
-Dobra, teraz opowiadaj co takiego zrobił Ci biedny Ross,że tak potraktowałaś jego auta.?-blondynka nie kryła rozbawienia.
Laura wzięła głęboki wdech i zaczęła w miarę składnie wyjaśniać jej całą sytuację, od incydentu na cmentarzu aż po wypadek.
-Zwracam honor.-uniosła ręce w geście poddania się.-Masz rację, zasłużył sobie.
-Jesteś jedyną osobą,która go nie zachwala. Już Cię lubię.-na twarz Laury znów wkradł się uśmiech.
-Ohh, jak miło. Może jak następnym razem przyprowadzisz Rossie do mnie, to zostaniesz na kawie, co.?
-Z chęcią.
-Zrobię Ci mrożonej herbaty.-oznajmiła, po czym udała się do kuchni.
Mrożona herbata-napój podawany w Littleton jako lekarstwo i na pocieszenie. Po prostu napój dobry na wszystko...
Laura ujęła kubek , wpatrując się w niego przez chwilę. Z zamyśleń wyrwał ją głos Amandy.
-Potrzeba Ci czegoś.? Może zabrać Rossie do siebie.?
-Mogłabyś.? Odbiorę ją jak tylko poczuję się dobrze.
-Nie ma problemu. Rossie, chodź zaprowadzę Cię do Maggie.-wyciągnęła rękę do dziewczynki, po czym wyszły zostawiając ją samą.
Niestety nie na długo. Zaraz po wyjściu sąsiadki, w progu jej drzwi pojawił się Ross w asyście dwóch policjantów. Odłożyła niechętnie picie i skierowała się ku wyjściu.
Przesłuchanie trwało jakieś dobre dwadzieścia minut. Gdy tylko spisali protokół ,odprowadziła ich do drzwi. Kiedy wróciła do salonu, zastała w nim Ross`a. Siedział na kanapie,wpatrując się w każdy jej ruch.
-Jak się czujesz.? Wszystko w porządku.?-podszedł do niej i ujął ją za ramiona.
Próbowała uwolnić się z uścisku,ale chłopak trzymał ją mocno.
Poczuła na swoim ciele, dotyk jego silnych dłoni.
-Nie boli Cię głowa.? Nie uderzyłaś się nigdzie.?
-Nie.
Przybliżył się do niej jeszcze bardziej i przyglądał się jej teraz uważniej,tym swoim czekoladowym spojrzeniem.
-Nie masz mdłości.? Nie masz zawrotów głowy.?
-Nie.!-udało jej się wyrwać z objęć blondyna.-Czuję się wspaniale.!
Stała przez chwilę przy oknie, wpatrując się co się dzieje na ulicy.
-Muszę go jakoś przeprosić. Tak trzeba Lauro.-usprawiedliwiała się w myślach.
Wzięła znów głęboki oddech.
-Ross, bardzo mi przykro.-wydusiła z siebie.
Chłopak podszedł do niej, zachowując odpowiedni odstęp.
-Przyznaj, zrobiłaś to specjalnie.?
-Jasne,że nie.
-Byłaś na mnie wczoraj taka zła..
-Nie zmienia to faktu,że nie zrobiłam tego specjalnie. A tak, swoją drogą niezły z Ciebie bajerant.
-O czym Ty mówisz?
-Byłam dziś u pana Waltersa. Wszystko mi powiedział. Moja ciotka nigdy nie wpadła by na taki pomysł. Omotałeś ją,namówiłeś ją,żeby zrobiła z Ciebie wykonawcę testamentu.!
Łzy zaczęły spływać jej po policzku.
Ross zbliżył się teraz jeszcze bardziej. Miała teraz jego surową twarz przed sobą.
-To co sobie wymyśliłaś, to tylko wytwór Twojej zbyt bujnej wyobraźni. Mnie i Twoją ciotkę łączyła tylko przyjaźń. Nie miałem wpływu na jej decyzje. Sama tak postanowiła. Nie chciała bowiem,żeby Rossie była sama po jej śmierci. Chciała Ci to powiedzieć osobiście, ale Twojej wizyty się nie doczekała..
-Kim Ty jesteś,żeby mnie pouczać.? Zresztą dla Twojej wiadomości, właśnie zostałam matką zastępczą Rossie.
Ross zdębiał. Nie spodziewał się tego po niej. Sądził,ze zrezygnuje, że wyjedzie jak tylko się o tym dowie.
-Jak to zostałaś matką.?-spytał, przełykając z wrażenia ślinę.
-Tak to. Zgodziłam się na warunki testamentu. I teraz nie wypędzisz mnie stąd nawet dynamitem.-wycedziła przez zęby.
-A dom w Los Angeles.? Praca.?
-Nie martw się, mieszkanie nie ucieknie, a pracę na rok znajdę sobie tutaj.
-Nie znajdziesz tutaj pracy, która Cię zadowoli.-odparł pewnie.
Tym razem to Laura podeszła bliżej do Ross`a i spojrzała mu prosto w oczy.
-Jeśli będzie trzeba , zatrudnię się na zmywaku. Wszystko byleby nie prosić Cię o złamany grosz mojej ciotki.-powiedziała chłodno.
-Czyli to o to chodzi.? To Cię tak boli.?-powiedział z namysłem.-Chodzi Ci tylko o pieniądze..
Laura poczuła oburzenie jego tonem, który miał w sobie tyle pogardy, jak nigdy.
-Nie chodzi mi tutaj o pieniądze. !  Tylko o to,że niejaki Ross Lynch omotał dla własnej korzyści starą,bezbronną kobietę.!
Widząc wyraz jego twarzy, zrozumiała ,że tym razem przesadziła.
-Ty śmiesz mi cokolwiek zarzucać.? A gdzie byłaś jak ta stara,bezbronna kobieta potrzebowała opieki.?
Laura nie odpowiedziała. Patrzyła tylko jak Ross posyła jej wściekłe spojrzenie i wychodzi z hukiem.



***

Witam Pysie. ! :**
Obiecałam dziś rozdział i proszę bardzo. ;)
Dziękuje każdej czytelniczce z osobna, za komentarze , w którym piszecie ciepłe słowa. ;)
Po prostu kocham Was, za to. :)

Dodałam nową stronę : Bohaterowie. ;)
Miałam nie robić tego, ale jakoś mnie podkusiło. ;)

Co jeszcze,, a tak..
Jeśli chodzi o długość rozdziałów. Rozdziały, wiem są krótkie, ale to przez to,że dodaje je praktycznie codziennie. ;)
Staram się pisać dłuższe,ale to wiadomo dłużej trwa. Wena nie zawsze jest taka łaskawa. ;)
Next jutro lub pojutrze. Jeszcze nie wiem. ;D
Okey, to chyba na tyle dziś. Miłego czytania, mam nadzieję,ze się spodoba. ;)

Była chwila Raury. hehe. ;DD


Pozdrawiam gorąco,
Maddie Moon.


poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział Dwunasty.

-Pani Collins zastrzegła sobie w testamencie,że odziedziczy pani wszystko,pod warunkiem,że przemieszka pani w jej domu jeden rok, adoptując przy tym sześcioletnią Rosalindę Parks.
Laura nie kryła zdumienia.
-Jak to zaadoptować.? Przecież żaden sąd nie przyzna mi do niej praw.
-Pani Collins przewidziała tego typu problem, dlatego przed swoją śmiercią załatwiła pani prawa adopcyjne. Wystarczy tylko pani zgoda,a Rosalinda jest pani.
-Mam z nią zamieszkać tylko rok.?-spytała, upewniając się.
-Tak. Potem będzie pani mogła opuścić posiadłość, oczywiście zabierając Rosalindę ze sobą, którą będzie się pani opiekować do jej osiemnastych urodzin.
-Nic z tego nie rozumiem. Wszystko miało wyglądać inaczej. Ciocia kilka lat temu pisała mi w liście,że ..
Pan Walters spojrzał na nią ,odrywając się od dokumentów.
-Pani ciotka zmieniła nie dawno testament. Pan Lynch..
Laura podskoczyła na fotelu.
-A ten , co ma z tym wspólnego.?
-Jest wykonawcą testamentu.
Laura mogła to przewidzieć. O wszystkim pomyśleli,ale nikt nie pofatygował się jej o tym powiedzieć.
-Jest wykonawcą woli pani ciotki-mówił dalej pan Walters.-i sprawuje pieczę nad pozostawionym przez nią majątkiem. W każdej chwili może pani zwrócić się do pana Lyncha po pieniądze. Wystarczy poprosić, a pan Ross przekaże pani żądaną sumę na utrzymanie domu,Rosalindy czy pani prywatne wydatki.
Laura nie wierzyła własnym uszom.
-Mam do tego chama chodzić i prosić o pieniądze.? -czuła,że lada chwila wybuchnie.
-Taka była wola pani Amelii, a majątkiem zawsze zarządza wykonawca ostatniej woli zmarłego.
-Ross Lynch-wycedziła cicho przez zęby.
-Pani Collins postanowiła zmienić testament kilka miesięcy temu -mówił dalej adwokat.-W tym celu sporządzono dokument powierniczy.
Dom należy do pani. Pani Amelii zależało,żeby posiadłość została w rodzinie.
-Na jeden rok. Przez rok będę musiała znosić tego chama.-powiedziała suchym tonem.
Mark Walters spojrzał na nią, lekko urażony jej tonem.
-Od strony prawnej wszystko jest w porządku. Każdemu mojemu klientowi życzyłbym tak załatwionych spraw.
-A czy życzyłby im pan również,żeby taki Ross Lynch zarządzał ich majątkiem?
Walters nie krył oburzenia.
-Nikomu niczego nie doradzałem.! Pani ciotka sama wybrała tego pana. Nie miałem na to żadnego wpływu.
Laura opanowała się. Uznała,że prawienie złośliwości w tym przypadku nie ma sensu.
-Ross Lynch zarządza majątkiem mojej ciotki tylko przez rok, tak.?
-Tak, tylko jeden rok.
Laura wstała i podeszła do biurka. Znów poczuła narastający gniew.
-Panie Walters, proszę mi wyjaśnić, jak sobie pan to wszystko wyobraża.? Cały rok mam chodzić do Rossa Lyncha i prosić go o pieniądze mojej ciotki,kiedy będę potrzebowała kupić jedzenie lub nowe ubrania dla Rossie.? Może i był wielkim przyjacielem Amelii, ale dla mnie
to zupełnie obcy człowiek.!
-Proszę się uspokoić , panno Marano. Pani Collins wniosła te poprawki jakiś czas temu. Sądziłem,że pani o wszystkim wie, a nasze dzisiejsze spotkanie będzie tylko czystą formalnością.-mężczyzna wziął głęboki wdech, po czym dodał.:-Zresztą to się zdarza.Wykonawcy testamentu często nie
są członkami rodziny.
Laura mocniej oparła się o tył fotela. Starała się głęboko oddychać i nie dać się ponownie zdenerwować.
-Niestety, nie poinformowano mnie.-powiedziała spokojnie.-Mam jeszcze jedno pytanie.
-Słucham.?
-Nie zdziwiło pana,że ciotka tak nagle zmieniła testament,powierzając cały majątek obcemu człowiekowi.?
-Z tego co mi wiadomo, pan Lynch nie był obcym człowiekiem dla pani ciotki. Zresztą pani Collins była w pełni świadoma swoich czynów.
-Na pewno wymusił to na niej.!-wierzyła w to co powiedziała. Na pewno Ross Lynch wymusił na starszej kobiecie te chorą klauzulę.
-Pani Amelia przybyła w towarzystwie tego pana ..
-Niech mi pan jeszcze powie,że trzymał ją za rękę.
Adwokat zbladł.
-Jak już mówiłem,pni ciotka sama dokonała zmian.
Nie mogła uwierzyć,że to dzieje się naprawdę. Nie mogąc dalej słuchać bzdur jakie wciska jej ten marny adwokacina, ruszyła stanowczym krokiem ku wyjściu.
-Proszę zaczekać.-zatrzymał ją, wychylając się lekko za biurka.-Dokąd chce pani pójść.?
-To oczywiste,że do Rossa Lyncha.-rzuciła przez ramię.
-Niech mi pani uwierzy, musi pani pozostać w tym domu tylko jeden rok.
Laura odwróciła się napięcie w stronę Marka Waltersa.
-Dlaczego.?
-W przeciwnym razie , Rosalinda Parks wróci do swojego ojca, a pieniądze przekazane na dom dziecka.
Laura słysząc to, zachwiała się lekko. Przypomniała sobie, dlaczego Rossie trafiła do Amelii i jak wiele wycierpiała.
Wróciły też wspomnienia,kiedy pierwszy raz ją spotkała. A pytanie czy zostanie jej mamą dzwoniło jej teraz w uszach.
Z całego serca pragnęła, aby mała była szczęśliwa. Miała w końcu tylko ją. Rodzice dawno umarli, rodzeństwa nie miała, a Eliot ..
Z Eliotem nie miała kontaktu od dwóch tygodni. Tłumaczył się,że to przez słabą łączność.
Uśmiechnęła się z lekkim grymasem, po czym wzięła głęboki wdech.
-Może i nie znam się na wychowywaniu sześcioletniej dziewczynki,może i mój narzeczony nie będzie tego pochwalał,ale mówi się trudno.
Nie pozwolę,żeby ta mała ponownie trafiła do domu,gdzie mieszka ten zwyrodnialec.
-To znaczy,że..
-Tak, zaadoptuje Rossie i przeprowadzę się do mojej ciotki na całym rok. Gdzie są te papiery dające mi prawa adopcji.?-mówiła pewnym,zdecydowanym głosem.
Walters nie krył zaskoczenia. Zupełnie nie spodziewał się takie reakcji, po tym jak przed chwilą na niego naskoczyła.
-Już, już pani podaje.-adwokat zaczął szybko przekartkowywać dokumenty.- Proszę.-podsunął jej białą kartkę papieru, na której pisało,że od momentu podpisania tego dokumentu,
Rosalinda Parks staje się jej córką.
-Tylko mój podpis jest potrzebny ? Żadnych wywiadów środowiskowych.? Żadnej rozprawy.?
-Pani ciotka wszystko już załatwiła. Znalazła kilka osób, które zapewniły sąd,że przy pani boku Rosalinda będzie bezpieczniejsza.
-Skoro tak.-dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym złożyła swój podpis. Od tej chwili stała się pełnoprawną matką Rossie. Przyjeżdżając tutaj na pogrzeb ukochanej ciotki,nigdy nie przypuszczałaby,że zostanie matką sześciolatki.
Ponownie uśmiechnęła się do siebie, tylko tym razem z satysfakcją.
-Czy to wszystko.?-spytała odrywając się od biurka.
-Tak. To wszystko. Dziękuję.-powiedział z zadowoleniem pan Walters.
-W takim razie Do widzenia.
Laura nie usłyszała już słów pożegnalnych adwokata,bo pobiegła do samochodu.
Siedziała w aucie dobrą chwilę, myśląc jak to wszystko wyjaśni Eliotowi. Nie mogła zadzwonić tak sobie, mówiąc,że ma dziecko.
Natychmiast posądziłby ją o zdradę, nie dając jej nawet dość do słowa. Musiała znaleźć inny sposób, bardziej delikatniejszy.
Do tego dochodził jeszcze problem z Rossem Lynchem, który trzymał swoje łapska na majątku jej ciotki.
Zacisnęła mocniej palce na kierownicy. Sama myśl o nim doprowadzała ją do białej gorączki.
Tak właściwie, co ona o nim wie.? Nic, kompletnie nic.
Westchnęła cicho i włączyła silnik.
Jadąc powoli przez miasto, próbowała przypomnieć sobie, co takiego pisała o nim ciotka.
Przyjechał do Littleton z Nowego Jorku, dwa lata temu. Był osobą aktywną, udzielał się w różne akcje dobroczynne.
W listach Amelii imię " Ross " powtarzało się kilka razy i to za każdym razem w pozytywnym kontekście.
Kiedyś nawet napomknęła w liście, że ona i Ross pasowaliby do siebie,ale gdy tylko dowiedziała się o Eliocie, przestała drążyć ten temat. Szkoda, bo teraz nie wie o nim zupełnie nic.
Ciotka wypominała też,że pomagał jej w remoncie domu, zbieraniu funduszy na budowanie domu dziecka, nawet co tydzień jeździł z nią po zakupy.
Niby zwyczajne sąsiedzkie usługi. Ale Laura i tak wyczuwała w tym drugie dno.Coś było w tym chłopaku nie tak.
Niby adwokat powiedział jej,że wykonawca nie ma z tego żadnej korzyści finansowej,jednak nie zmieniało to faktu,że nadal mu nie  ufała. Może i to prawda, ale dlaczego od samego początku jest do niej tak wrogo nastawiony.?
Może chciał ją zrazić do tego miejsca,żeby nie dostała nic co się jej należy. Może chciał ją w ten sposób ukarać,za tyle lat nie obecności.
Laura nie znała odpowiedzi , ale wiedziała,że musi dojść do ostatecznej konfrontacji między nią a Rossem. Musi wyjaśnić z nim to wszytko. Najlepiej natychmiast.
Dodała gazu i skręciła w ulicę prowadzącą do domu. Mijając szkołę lekko zwolniła. Z daleka spostrzegła czarny,sportowy samochód Rossa stojący przed domem. Lśnił w słońcu, wypucowany po wizycie u mechanika.
Po przeglądzie,za który Ross zapłacił pieniądzmi jej ciotki.
Laura poczuła jak znów wzbiera się w niej gniew. Nawet nie zauważyła jak na drogę wybiegł mały, lekko żółtawy pies.
W ostatniej chwili gwałtownie przyhamowała, tracąc przy tym kontrolę nad kierownicą.
Chwyciła ją szybko,próbując wyprowadzić auto na prostą,niestety noga ześlizgnęła się jej na pedał gazu i z wyciem silnika runęła prosto na lśniący samochód Rossa.
Rozległ się trzask miażdżonego auta,prysnęło szkło,a oba auta wylądowały pod starą jabłonią.
Na maskę spadł grad czerwono-żółtych jabłek.
Laura z przerażeniem w oczach spojrzała na to co zostało z czarnego porshe.
Widok był żałosny.
-Rozwaliłam mu dwa auta za jednym zamachem. Mogę sobie pogratulować idealnej zemsty.-powiedziała do siebie z lekkim zadowoleniem.
Po chwili rozległ się kolejny dźwięk, tym razem otwieranych drzwi i ujadanie psów.
Uniosła oczy w stronę biegnącego dźwięku. W momencie uśmieszek z jej twarzy znikł.
Bowiem w drzwiach domu stał Ross z kubkiem mrożonej herbaty w ręce.

***

Witam Pysie. ! ;*
Nawet nie wiecie, jak mi się cieplutko zrobiło na serduszku czytając Wasze komentarze. ;**
Taka motywacja, to ja rozumiem. :D
Jak obiecałam, napisałam nieco dłuższy rozdział. Mam nadzieję,że się spodoba. ;)

Pozdrawiam cieplutko,

Maddie Moon.

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział Jedenasty.

Następnego dnia  Laura zaraz po przebudzeniu  poszła po Rossie do sąsiadki.Dziewczynka najwyraźniej stęskniła się za brunetka, bo gdy tylko ją zobaczyła, szybciutko
rzuciła się jej w ramiona.
Laurę to bardzo ucieszyło. Miała w końcu kogoś kto nie oceniał jej z góry, nie miał do niej uprzedzenia.
Akceptował ją taką jaka jest.
Kiedy wróciły do domu, na kuchennym stole zastały klucz od samochodu Rossa.
-Masz samochód Lauruś.?
-Nie Skarbie, to klucz Rossa. -wyjaśniła.
-Rossa.? Zostawił je.? Mogę mu go odnieść? Proszę, proszę. -zrobiła proszącą minkę.
-Ross pożyczył mi auto, bo muszę coś dziś ważnego załatwić na mieście.
-Co takiego.?
-Sprawy związane z ciocią Amelią. Chcesz tosty na śniadanie.?
-Pewnie.-krzyknęła radośnie blondynka, po czym wygodnie siadła przy stole.
Brunetka szybko uwinęła się z wykonaniem pożywnego śniadania dla sześciolatki. Zaczynała nabierać wprawy nad jej opieką.
-Lauruś, mam prośbę. -zaczęła niepewnie Rossie, odrywając się od talerzyka z tostami.
-Tak Iskierko.? Co mam dla Ciebie zrobić.?
-Pomożesz mi w nauce.? Pani w szkole kazała nam się nauczyć czytanki na poniedziałek. A ja średnio umiem czytać. -powiedziała zawstydzona.
-Oczywiście, jak tylko wrócę. A o czym jest ta czytanka.?
- O śp..ą..ce.j ..
-Rossie głuptasku, nie mów z pełnymi ustami.-skarciła ją brunetka.
Dziewczyna uśmiechnęła się do Laury promiennie połykając szybko jedzenie.
-O śpiącej królewnie. To moje ulubiona bajka, dlatego muszę dobrze wypaść przed klasą.-powiedziała z powagą, jakby to była sprawa państwowej wagi.
Laura zaczęła się głośno śmiać. Sama chciałaby mieć takie problemy. Tak dziecinne, tak łatwe do rozwiązania.
-Obrażam się na Ciebie Lauruś.-blondynka zrobiła naburmuszoną minę.
-Na mnie.? Dobrze, w taki razie pani Obrażalska nie dostanie dziś po obiedzie deseru lodowego.
-Laura fuknęła melodyjnie pod nosem i skierowała się ku schodom.
Zatrzymał ją jednak głos dziewczynki. Skierowała głową ku niej.
-Już się nie gniewam na Ciebie Lauruś.
Laura uśmiechnęła się do niej.
-Wiedziałam ,że zmiękniesz. -uśmiech dalej nie schodził z jej twarzy.
-To dlatego,że tak bardzo Cie lubię.-zaczęła się tłumaczyć ,po czym przytuliła ją z całej siły.
Brunetka znów poczuła przyjemne uczucie akceptacji. Poprzednią noc spędziła na rozmyślaniu właśnie o Rossie. Chciała ją zaadoptować, ale znała doskonale zdanie Eliota : Najpierw kariera, potem dzieci.!
Poczuła jak łzy napływają jej do oczu,odwróciła się szybko od dziecka i wytarła słoną ciesz.
-Rossie mogę zaprowadzić Cię do Rossa? Bo muszę już jechać, a nie chcę Cię tutaj zostawiać samej.
-Do Rossa.? Pewnieee.! Wezmę tylko kilka zabawek.-krzyknęła z entuzjazmem , po czym pobiegła do swojego pokoju .
Co ten chłopak miał w sobie,że moja ciotka i Rossie tak go lubiły.? Dla niej był tylko zwykłym chamem bez dobrego wychowania.
Wzięła głęboki wdech, kiedy blondynka pokazała swoją gotowość .
Energicznym krokiem ruszyły w stronę domu ich sąsiada.
Gdy otworzył im drzwi, nie ukrywał zaskoczenia. Stał z rozchylonymi ustami, nie wydając z nich żadnego dźwięku. Laura nie była lepsza, zaciskała ze złości zęby.
Rossie przyglądała im się uważnie, nie mając kompletnego pojęcia czemu dwie bliskie jej osoby się nienawidzą. Nie zastanawiając się długo nad tym, przywitała się z chłopakiem.
Wtedy wzrok Rossa z brunetki powędrował na małą Rossie.
-Cześć Rossie, tak myślałem,że dziś do mnie przyjdziesz.-powiedział z kpiną w głosie.
-Teraz pewnie chciał zasugerować,że nie radzę sobie z dzieckiem.-pomyślała.
-Zostawiam Ci  ją  tylko na godzinę, bo muszę jechać do adwokata. Jak wrócę , zaraz po nią przyjdę.-odparła i ruszyła w stronę posiadłości ciotki. Nie czekając ani chwili dłużej, wsiadła do zaparkowanego przed domem auta. Sprawdziła jeszcze biegi i hamulce. Od bardzo dawna nie prowadziła auta.
Zazwyczaj poruszała się taksówkami, bo tak było wygodniej. Ale na szczęście trasa nie była długa.
Mimo wcześniejszych wątpliwości, samochód okazał się wozem w dobrym stanie.
Prowadziło się jej lekko i łatwo.
Kilka minut po jedenastej dotarła do biura pana Waltersa.
Z uśmiechem podsunął jej fotel, a sam usiadł za biurkiem.
Z teczki wyjął niewielką kopertę i podał ją Laurze.
-To dla pani.
Brunetka ujrzała znajome pismo. Kolejny list od ciotki. Spojrzała przepraszająco na pana Waltersa i włożyła kopertę do torebki.
-Dziękuję. Przeczytam później.
Adwokat zaczął odczytywać testament. Wstęp, kilka drobnych darowizn,Laura nie była niczym zaskoczona..
-Teraz przejdziemy do części dotyczącej pani. Jak pani zapewne wie, pani Amelia Collins pozostawiła spory majątek.To co odziedziczyła po swojej matce, znacznie powiększyła. Mamy tu zatem do czynienia z pokaźną sumą pieniędzy oraz jej posiadłość.
Laura nie kryła zdziwienia.
-Czy to znaczy,że ja dziedziczę to wszystko.? Przecież chciała zapisać wszystko na dzieci i dom dziecka...
-Owszem, wspomina o tym. Zresztą to jest jedyny warunek ,ograniczający pani prawa do majątku.
-Jaki warunek? O czym pan mówi.?





piątek, 2 stycznia 2015

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział Dziesiąty.


Laura po raz kolejny rozejrzała się po domu. Jako jedyna krewna , na pewnie będzie mogła stąd zabrać kilka rzeczy..
Oglądając starannie meble,ponownie poczuła przypływ smutku. Była teraz zupełnie sama,nie miała nikogo, kto dzieliły z nią ten smutek. Rossie była za mała,a Ross nie był najlepszym towarzystwem do zwierzeń.
Potrzebny był jej teraz ktoś taki jak Eliot McLaren.
Poznali się w Australii. Oboje byli Amerykanami,oboje pochodzili z Los Angeles,oboje czuli się obco w mieście.
Razem zaczęli zwiedzać galerie,chodzić na koncerty,uczęszczać na wystawne przyjęcia.
Wspólne zainteresowania bardzo ich zbliżyły. Spędzali wiele czasu razem, aż w końcu zaczęli myśleć o małżeństwie.
Myśleli o wspólnym życiu,mimo,że ostatnie dwa lata spędzili osobno. Eliot wrócił do Stanów, a ona dalej podróżowała po całym świecie...
Uśmiechnęła się do siebie ze smutkiem.
Przemierzyła jeszcze raz salon, po czym wzięła walizkę i poszła na górę.
Dobre kilka minut spędziła na zastanawianiu się, w co się ubierze. Spoglądając na swoje rzeczy,doszła do wniosku,że wszystko co spakowała nie było odpowiednie na bankiet.
W zasadzie , pakując się w ogóle nie brała pod uwagę uczestniczenia w jakimkolwiek balu.
Na szczęście była w domu swojej ciotki, która zawsze miała pełną szafę eleganckich sukienek.
Bez dłuższego zastanawiania się, pobiegła do pokoju Amelii,który był tuż obok.
W szafie znajdowało się tyle sukienek, ile dusza każdej kobiety by zapragnęła.
Po długim namyślę zdecydowała się ostatecznie na długą,czarną sukienkę .





Ross zjawił się przed siódmą, zgodnie z obietnicą. Podjechał po nią czarnym Porsche.
Laura zza okna obrzuciła wzrokiem smukłą postać wysiadającą ze sportowego samochodu.
Chłopak ubrany był bez zarzutu. Doskonale skrojony garnitur ,dobrze dobrane buty.
Do tego ten samochód.!
Laura nie mogła wyjść ze zdumienia. Niczym nie przypominał chłopaka, który wyprowadził ją wczoraj z równowagi kilka razy.
Z zamyśleń wyrwał ją dopiero dzwonek do drzwi.
-Rano jakoś nie pomyślał o skorzystaniu z tego urządzenia.-pomyślała drwiąco, po czym zeszła na dół.
-Jesteś już gotowa.?-spytał obojętnie.
-Tak.-odpowiedziała takim samym tonem,zamykając starannie drzwi.
-To wsiadaj.-wskazał jej palcem sportowe auto.
Jechali w milczeniu,mijając kolejne ulice Littleton. Ross kątem oka spoglądał na brunetkę, uśmiechając się pod nosem, kiedy ta odwracała się w jego stronę.
Laura jednak ożywiła się dopiero na widok domu dziecka.
Był naprawdę wspaniały. Niewysoki,dość obszerny budynek postawiony w otoczeniu ogrodu,klombów,starych drzew i ogromnego stawu.
Parking zastawiony był samochodami.Naprawdę ogromne tłumy ludzi kierowały się w stronę placówki. Ross dość szybko znalazł wolne miejsce,zaparkował i ruszyli ku wejściu.
Wnętrze ośrodka jeszcze bardziej spotęgowało jej zachwyt: przytulne pokoje dwuosobowe wypełnione przeróżnymi zabawkami, a stołówka przypominająca domową jadalnie.
Była też ogromna świetlica , w której stało pianino i kilka długich,wygodnych stołów. To właśnie tam miała odbyć się cała uroczystość.
Ross poprowadził ją ku podium, które stało na samym środku sali. Wiedziała co ją za chwilę czeka. Na samą myśl o przemówieniu, wzdrygnęła się.
Przewodniczący komitetu poprosił o ciszę. Po kilku słowach powitania przedstawił dyrektorkę domu dziecka,która podeszła z pokaźnym złotym medalem w ręku.
Laura podeszła do niej, rozglądając się po znajomych twarzach, po czym zaczęła mówić.
-Chciałabym wszystkim zebranym serdecznie podziękować w imieniu mojej cioci. To miejsce wiele dla niej znaczyło i było bardzo ważne.Była bardzo związana z tym miastem.
I byłaby z pewnością szczęśliwa odbierając tak ważną nagrodę. Dziękuję jeszcze raz.
Nie kryjąc łez wzruszenia, ujęła w dłoń medal. Usłyszała wtedy głośne oklaski i jednocześnie poczuła uścisk czyjejś dłoni. Spojrzała na Rossa. W jego oczach dostrzegła aprobatę. Poczuła radość, wdzięczność i ulgę.
Mimo,że wiedziała ile ma jej do zarzucenia była mu wdzięczna za ten gest.
Po oficjalnej części przyjęcia, wszystkich zaproszono do stołu.
Laura swobodnie z kieliszkiem w ręku spacerowała po budynku,zatrzymując się co jakiś czas przy osobie,wsłuchując się w słowa uznania kierowane w stronę jej ciotki.
Dziewczynę przepełniała radość i duma.
Kiedy Laura nieco oddaliła się od towarzystwa, podszedł do niej pastor Carter. Wtedy po raz pierwszy od chwili trwania przyjęcia , wspomniano przy niej o Rossie Lynchu.
-Byliśmy tacy szczęśliwi,kiedy Ross zajął się Twoją ciocią i małą Rossie.Był jej bardzo dobrym przyjacielem.
-Wyobrażam sobie, pastorze.-zmusiła się do uśmiechu. Znowu poczuła aluzje do jej długiej nieobecności.
Kiedy pastor znikł między stołami, Laura rozejrzała się po oświetlonym ogrodzie. W dużej altanie zauważyła Rossa,pogrążonego w rozmowie z jakimiś paniami.
Były nim tak oczarowane, że reagowały śmiechem na każde jego zdanie.
W pewnym momencie sam zaczął się śmiać, odrzucając głowę do tyłu. W chwili opuszczania głowy miał jeszcze uśmiech na ustach, który szybko zbladł,kiedy spotkał wzrok Laury. Natychmiast spoważniał,przeprosił kobiety i skierował się w stronę brunetki.
Kiedy do niej doszedł, przyjrzał się jej uważnie.
-Musisz się tu niesamowicie nudzić. Nasze przyjęcia w ogóle nie przypominają tych w Los Angeles, na których zwykle bywasz. To musi być dla Ciebie straszne.
Popatrzyła na niego z przymrużonymi oczami.
- Kompletnie nic o mnie nie wiesz. -krzyknęła.
-Wiem, wystarczająco dużo. A teraz odwiozę Cię do domu.
Popatrzyła na niego jeszcze bardziej piorunującym wzrokiem, po czym skierowała się ku wyjściu. Podążył za nią.
Pożegnali obecnych gości, a Laura podziękowała dyrektorce za medal.
Kiedy podchodzili do samochodu,nagle ktoś zatrzymał brunetkę.
Był to wysoki mężczyzna o wyglądzie typowego urzędnika.
-Przepraszam,panno Marano,że w takim momencie panią nachodzę, ale musimy porozmawiać.
Nazywam się Mark Walters, jestem adwokatem pani Amelii Collins. Bardzo zależy mi na spotkaniu z panią. Czy odpowiada pani jutrzejszy dzień.?
Chcę omówić kilka kwestii odnośnie testamentu pani Amelii.
Laura spojrzała na niego zdziwiona, po czym przerzuciła wzrok na Rossa.
-Jak to postanowienia testamentu.? Przecież sprawa jest jasna. Cały majątek idzie na dom dziecka. Czy są jakieś komplikacje.?
-Musi się pani zapoznać z pewnymi -spojrzał pytająco na Rossa-z pewnymi dodatkowymi ustaleniami..
-Dobrze. Mam nadzieję,że te dodatkowe ustalenia nie zajmą dużo czasu. Muszę wracać do Los Angeles. Czeka mnie tam mnóstwo pracy.
Ross przyglądał się jej obojętnie. Najwyraźniej nie interesowała go rozmowa z adwokatem.
Laura ponownie spojrzała na Rossa przymrużonymi oczami.
-Matko.! Muszę wyjechać stąd jak najprędzej. - pomyślała .
-Odwiozę Cię do niego.-zaproponował blondyn, kiedy jechali już do domu.
-Nie ma takiej potrzeby.-powiedziała , nie spuszczając wzroku z bocznej szyby.-Wezmę taksówkę.
-Obawiam się,że to nie niewykonalne.
-Proszę, oświeć mnie.
-Jedyny taksówkarz w mieście jest zajęty. Jego syn kupił nie dawno hotel, a ten pomaga mu się urządzić.
Zacisnęła wargi.
-To pójdę pieszo.
-Wiesz jak to daleko stąd.?
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, chłopak dodał:
-Jeśli tak bardzo Ci zależy,żebym Cię nie odwoził, to chociaż weź moją furgonetkę.
-Widzę,że nie zależy Ci na obecności przy tej rozmowie.
-Lepiej, jeśli zrobisz to sama, dlatego weź mój samochód. Dałbym Ci ten-uderzył lekko ręką w kierownice-ale jutro oddaje go do przeglądu,już dawno się umówiłem.
-Musisz się umawiać,kiedy chcesz zaprowadzi samochód do naprawy.?-spytała ze zdziwieniem.
-Niestety. Facet, który zajmuje się takimi przeglądami ,przyjmuje tylko dwa auta dziennie. Trzeba umawiać się z góry, bo to jedyny mechanik w okolicy.
-Rozumiem.-odparła,skupiając wzrok na jego smukłych, silnych dłoniach, które spoczywały na kierownicy.
-Ma tu przyjechać moje rodzeństwo.-powiedział jakby się tłumacząc.-Chciałbym dobrze wypaść.
Laura uśmiechnęła się lekko pod nosem.
-Żeby sobie rodzina nie pomyślała..
-Właśnie.
Kiedy podjechali pod dom Amelii. Ross nie wysiadał z auta,nie otworzył przed nią drzwi. Siedział bez ruchu.
-Jeśli nie chcesz dziś spać sama, możesz nocować u mnie albo ja u Ciebie,jak wolisz.-powiedział po chwili.
-Żartujesz sobie ze mnie.?
W świetle latarni dostrzegła jego ironiczny uśmiech.
-Nie musisz się mnie obawiać. Nie czyham na Twoją.. cnotę.
Ton jakim powiedział ostatnie słowo, nie przypadł Laurze do gustu.
-Wiesz co Ross.? Nie wysilaj się. Rozumiem,przyjaźniłeś się z moją ciotką, ale jej już nie ma. I naprawdę dziwie się , co ona w Tobie widziała.
Brązowe oczy spojrzały na nią wrogo.
-Kogoś, na kogo mogła liczyć. Zawsze, kiedy była sama.
-Chyba raczej kogoś, kto potrzebuje lekcji dobrych manier.
Wyskoczyła z auta pochylając się jeszcze w stronę kierowcy.
-Dobranoc.! W imieniu całej mojej rodziny dziękuje, za opiekę nad moją ciotką. I mam nadzieję,że już nigdy Cię nie zobaczę.!
Energicznie pobiegła do domu,zamykając drzwi na klucz. Czuła jak robi się jej słabo. Cała szopka na nic.! Przecież przed chwilą zgodziła się pożyczyć od niego auto.
Jutro rano znowu będzie musiała się z nim zobaczyć
Oparła się o drzwi i zamknęła oczy. Próbowała przypomnieć sobie wszystkie miłe chwile jakie spotkały ją dzisiaj: poranek i popołudnie spędzone z Rossie,spotkanie ze znajomymi Amelii,wszystkie miłe słowa jakie tam usłyszała.
Chciała myśleć o wszystkim , byle nie o Rossie...
Otrząsnęła się po chwili z zamyślenia i poszła na górę do swojej sypialni. Poczuła się po tej całej kłótni z blondynem całkowicie słaba.



***

Wiem, wiem..
Miałam dodać po południu a dodaję rozdział o pierwszej w nocy. 
Dlatego też w ramach przeprosin, rozdział jest o wiele dłuższy.
Ale już jest, także dodaje świeżo napisany rozdział. :)
Zaczęła już pracować nad kolejny,więc jak dobrze pójdzie to wstawię go jeszcze dziś wieczorem. :)


+ mam małą prośbę, jeśli czytasz moje bloga, zostaw jakiś komentarz, będzie mi bardzo miło .;)
to taka malutka motywacja do działania. ;)



Pozdrawiam cieplutko,

Maddie Moon.