środa, 31 grudnia 2014

Happy New Year !

Wiem,że jest już późno,no ale..

Chciałabym życzyć w tym nowym,lepszym roku każdej mojej czytelniczce dużo uśmiechu,satysfakcji z czytania mojego opowiadania,spełnienia marzeń i wszystkiego co najlepsze.

Pozdrawiam cieplutko,

Maddie Moon

P.S. Kolejny rozdział dziś po południu. ❤

wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział Dziewiąty.


-Zamieniam się w słuch.
-Czy wiesz coś o nowym domu dziecka w naszym miasteczku.?
-Wiem,że Amelia była przewodniczącą Komitetu Budowy. Pisała mi o tym.- na reszcie mogła powiedzieć ,że o czymś wie.
-Budowa sierocińca została zakończona. Dzisiaj odbędzie się uroczyste otwarcie. Mieszkańcy Littleton są bardzo wdzięczni Twojej cioci za to co zrobiła..-zawahał się,spojrzała na nią raz,potem drugi,jakby zastanawiał się,czy mówić dalej.
Był o wiele sympatyczniejszy ,kiedy tracił pewność siebie.
-Przygotowali dla niej dyplom honorowy. Powinnaś odebrać go w jej imieniu.
-Dzisiaj? Wieczorem.? A co z Rossie.?
-Rossie idzie na noc do koleżanki.
Laura zawahała się. To nie był dobry pomysł. Ciotka dopiero co zmarła. To nie była pora na przyjęcia.
Nie miała ochoty na tego typu imprezy.
Ross nie spuszczał z niej wzroku.
-O co chodzi.? Chyba nie chcesz już wracać do Los Angeles.
Wstała od stołu.
-Nie,nie chodzi o mój wyjazd do Los Angeles, tylko o przyjęcie. Uważam,że to nieodpowiednia pora, nie dzień po pogrzebie cioci.- powiedziała pouczającym tonem.
-Data została już wyznaczona kilka tygodni temu. Amelia bardzo się cieszyła.
Laura postanowiła zachować spokój. Ustąpi tym razem. Zrobi to dla Amelii.
-Dobrze,pójdę.
W jego oczach spostrzegła niedowierzanie, a potem ulgę.
-Początek uroczystości o siódmej. Przyjadę po Ciebie.
Wstał i skierował się ku wyjściu.
-Dam sobie radę sama.
Przystanął.
-Masz auto.?
-Nie, ale nie wysilaj się. Po prostu chcę iść tam sama.
-Amelii by się to nie spodobało.-powiedział obojętnym tonem.-Prosiła,żebym się Tobą opiekował.
Laura zacisnęła usta.
-Ciekawe po co.? Przejechałam wzdłuż i wszerz cały świat. Nie potrzebuje niczyjej opieki.
-Nie martw się. To,że zgodzisz się abym Cię podwiózł do niczego Cię nie zobowiązuje.
-O co Ci chodzi.?
-Chcę po prostu powiedzieć,że przy obustronnej dobrej woli,wszystko pójdzie gładko.
Po jego chłodnych brązowych oczach trudno było poznać, czy kpi sobie z niej, czy mówi poważnie.
Nigdy dotąd nie spotkała kogoś takiego. Ross nie pasował do żadnej kategorii ludzi,z którymi dotąd miała do czynienia.
Potrafił ją wyprowadzić z równowagi samym ruchem warg.
-Nic o mnie nie wiesz. Nie masz prawa mówić o mnie w ten sposób. Umarła osoba bardzo mi bliska. Jeśli nie potrafisz tego zrozumieć,co czuję, to Twoja zakichana sprawa,ale ja nie..-próbowała opanować drżenie głosu.
Twarz sama nie wyrażała nic.
-Masz rację, to moja sprawa.-odparł.-Przyniosę Twoją walizkę.
Została sama. Przez chwilę stała z opuszczonymi rękami.
Ross zjawił się po kilku minutach. Postawił walizkę i spojrzał na Laurę.
-Przyjadę przez siódmą. Postaraj się być do tego czasu gotowa.
Powiedział jak zwykle swym chłodnym głosem,po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Chwilę później dobiegł ją dźwięk ruszającego samochodu.Nie odjechał daleko, zaledwie po kilku metrach zatrzymał się na podjeździe.
Warkot ucichł , a na podwórku rozległo się szczekanie psów.
Zaciekawiona ,poszła do salonu i zza firanki wyjrzała na ulicę. Ross zatrzymał się przed dużą posiadłością,którą pamiętała z dzieciństwa.
Zdjął marynarkę,powiesił ją na otwartych drzwiach auta i zaczął wyładowywać jej zawartość.
Z podziwem patrzyła,jak lekko chwyta ciężkie paki i z łatwością niesie je dalej do ogrodu.
Kiedy wreszcie zniknął z jej oczu,odwróciła się od okna i poszła do pokoju Rossie.
-Mogę wejść.?-spytała,patrząc jak dziewczyna bawi się swoimi lalkami.
-Oo Lauruś, w końcu przyszłaś. Pobawisz się ze mną.?
-Z przyjemnością.-odpowiedziała, po czym siadła koło dziewczynki.
Mimo dużej różnicy wieku, bardzo dobrze się dogadywały i czuły w swoim towarzystwie. Laura z każdą godziną spędzoną z Rossie
czuła jak przywiązuje się do tego dziecka.
Niestety razem z zabawą mijał też czas. Laura spojrzała na zegarek, który wybijał godzinę piętnastą.
-Iskierko, idę teraz zrobić obiad. - powiedziała, wstając z miękkiego dywanu.
-Lauruś, a zaprowadzisz mnie później do Maggie.? - zatrzymała ją,robiąc psie oczka.
-Oczywiście Kochanie, ale pod jednym warunkiem.-odparła tajemniczo.
-Jakim.?-spytała zaciekawiona blondynka.
-Musisz mi pomóc przy obiedzie.
-Dobrze.-odparła z entuzjazmem, jak na dziecko przystało.
Dzięki wspólnej pracy, obiad po godzinie był już gotowy.
-Naprawdę pyszna nam wyszła ta lazania.-pochwaliła ich "dzieło" Rossie, oblizując się.
-Chcesz jeszcze kawałek.?
-Dziękuje, ale nie. Muszę iść się spakować.-powiedziała z lekkim grymasem.
-Chodź pomogę Ci. -wzięła ją za rękę i udały się do pokoju dziewczynki. Laura starannie składała piżamę dziewczynki,ubranka na jutro,kiedy
Rossie pakowała swoje zabawki. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem. Naprawdę zaczęła lubić tą małą.
Gdy skończyły pakowanie,Laura jak obiecała, odprowadziła Rossie do sąsiadki.
Wracając do domu, kątem oka spojrzała na posiadłość Lyncha. Przypomniała sobie wtedy,że za dwie godziny ten cham ma po nią przyjechać.
Nie miała najmniejszej ochoty jechać z nim na otwarcie domu dziecka.
Może w Littleton będzie jakaś taksówka i kierowca , który będzie skłonny zawieść ją kilka ulic dalej..

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział Ósmy.

Następnego dnia rano ,Laurę z błogiego snu zbudziło głośne pukane do drzwi. Dziewczyna natychmiast skoczyła na równe nogi.
Tak bardzo modliła się w myślach,żeby nie był to ten cham z cmentarza. Kiedy otworzyła drzwi, odetchnęła z ulgą.
W progu drzwi stała Rossie lekko zaspana z małą laleczką w rączce.
-Co tutaj robisz skarbie.?-brunetka ukucnęła naprzeciwko niej.
-Lauruś,jestem głodna.-wskazała na swój brzuszek.
-Zaraz coś na to zaradzimy.
Laura szybko zarzuciła na siebie szlafrok i biorąc Rossie za rączkę, udały się do kuchni.
-Powiesz mi co lubisz jeść.?
-Ciocia Amelia robiła mi zawsze płatki owsiane z owocami. Były przepyszne.-dziewczynka oblizała się na myśl o miseczce musli, przywołując tym samym
wspomnienia Laurze.
-Były niesamowite.-szepnęła do siebie Laura.
-A Ty lubisz musli.?
-Kocham, dlatego na śniadanie będzie musli cioci Amelii. Co Ty na to.?-spojrzała na nią ciepłym spojrzeniem.
-Hurra!!-krzyknęła blondynka, po czym zajęła swoje miejsce przy stole, oczekując dania.
Po kilku minutach Laura przygotowała dwie miseczki obiecanego musli.
-Proszę skarbie, smacznego.!
-Tobie również.!
Laura skinęła głową.
Przez chwilę jadły w ciszy. Rossie cały czas spoglądała kątem oka na Laurę , z co raz większa fascynacją.
-Ciocia dużo o Tobie nam opowiadała.-odezwała się w końcu.
-Nam.?-spytała ,odrywając się od posiłku.
-Tak, mnie i Rossowi. Wiesz ,przez chwilę z ciocią myśleliśmy,że się w Tobie zakochał, bo często o Ciebie wypytywał.
Dziewczyna słysząc to wypluła całą zawartość jedzenia jaką miała w buzi.
-Co takiego ciocia o mnie mówiła.?
-Że jesteś bardzo mądra,zabawna i piękna. O , i że dużo podróżujesz bo to Twoja praca,dlatego do nas nie przyjeżdżasz.
Laura przełknęła głośno ślinę.
- W sekrecie powiedziała mi coś jeszcze.-u dziewczynki pojawiły się iskierki radości.
-Co takiego, jeśli mogę wiedzieć.?
-Powiedziała mi,że jeśli będę grzeczna to zostaniesz moją nową mamą.
Laura otworzyła szeroko usta. Nigdy nie była w większym szoku jak teraz. Oczywiście po wczorajszej rozmowie z Rossem, miała ochotę,a nawet plany ją zaadoptować, ale nigdy nie przeszło by jej przez głowę,ze ciocia może ją do tego przygotowywać. A może to było zaplanowane przez ciocię?
-A chciałabyś zostać moją córeczką.?
Dziewczynka natychmiast zeskoczyła z krzesełka i podbiegła do Laury tuląc się do niej z całej siły.
-Bardzo,bardzo.-zaczęła leciutko piszczeć.
-Nie obiecuje Ci Iskierko, ale postaram się .
-Wiem,ja wszystko rozumiem. Wiem,że do zaadoptowania mnie potrzebujesz męża. Ale nie martw się, mam dla Ciebie idealnego kandydata.
Laura przez chwilę chciała natychmiast zaprzeczyć,że nie potrzebuje nowego narzeczonego,ale ciekawość kim jest kandydat wzięła górę.
-Kogo Iskierko.?
-Właśnie, kogo Rossie.?-nagle zza placów Laury odezwał się trzeci głos, który należał oczywiście do Rossa, a kogo by innego.
Laura natychmiast obróciła się w stronę gościa.
-Co tutaj robisz.?
-Przyszedłem sprawdzić jak się czujes.. czuję Rossie.-odparł lekko speszony.
-Jak widzisz,czuję się świetnie.Prawda Rossie.?-skierowała się teraz do dziewczynki, która bacznie obserwowała co się dzieje.
-Prawda, a wiesz,że Lauruś robi takie samo musli co ciocia Ali.
-Ali.?
-Rossie, tak mówiła na Amelię.-wyjaśnił chłopak.
-Ali, ładnie. -przytaknęła z uśmiechem .
-Lauruś, mogę iść już do swojego pokoju.? Obiecałam księżniczce Milli,że zorganizuje jej ślub z księciem Kenem.
-Oczywiście, chyba nie chcemy,żeby księżniczka Milli była nieszczęśliwa.
-Nie chcemy.-Rossie pokręciła głową.
-To zmykaj, przyjdę za chwilę Ci pomóc w przygotowaniach.
-Dobrze.-przytaknęła z radością ,po czym znikła, zostawiając Rossa i Laurę samych.
-Dziękuję.-rzuciła krótko, odwracając się ponownie do blondyna,który w tym czasie zdążył usiąść obok niej.
-Za co.?-spytał lekko zdezorientowany.
-Za list. To dla mnie bardzo ważne,największa pamiątka, jaka została mi po niej.-wzięła głęboki wdech.-Tylko dlaczego nie dałeś mi go na cmentarzu tylko tutaj.?
Chłopak lekko wzruszył ramionami.
-Chciałaś to przeczytać na oczach wszystkich.?
-No nie, oczywiście,że nie.
-Lauro posłuchaj, chciałem Ci coś jeszcze powiedzieć,czego nie zrobiłem wczoraj.
-Tak?


niedziela, 28 grudnia 2014

Happy Birthday Ross. ! ♥


Dokładnie miesiąc temu na TT pisałam naszej kochanej Laurze :


BEST WISHES LAURA FROM POLAND !!


Dziś mam przyjemność podobne życzenia złożyć Rossowi, który równie jak ja w tym roku kończy 19 lat. ;D Tacy starzy my. ;D

Także , tego..


BEST WISHES ROSS FROM POLAND !!!


I świętujmy razem z nim. ;)


















pozdrawiam ciepło. 
Maddie Moon. ☾

Rozdział Siódmy

Została sama.Przez chwilę stała z opuszczonymi rękami. Myślała nad słowami Rossa, o małej Rossie.
Właśnie, mała Rossie. Nasuwało jej się tyle pytań odnośnie dziewczynki.
Ile tutaj mieszka.? Co się z nią stanie po sprzedaniu domu.? Czy ma jakąś rodzinę oprócz ojca gwałciciela.?
Nie chciała czekać,aż odpowie jej cisza. Natychmiast pobiegła do kuchni,gdzie dziewczynka jadła kolacje.
Rossie spojrzała na brunetkę oczami pełnymi zaciekawienia.
-Przepraszam, nie przedstawiłam się wcześniej.Jestem Laura,siostrzenica Amelii.-przedstawiła się, siadając obok niej.
-Rossie.-odparła nieśmiało.
-Masz bardzo ładnie imię, Rossie.
W oczach dziewczynki pojawiły się małe iskierki radości.
-A Ty jesteś bardzo ładna. Wyglądasz jak moja laleczka, którą dostałam od Rossa.
-Naprawdę.?
Dziewczynka przytaknęła i zeskoczyła z krzesełka ożywiona.
-Chcesz ją zobaczyć i pobawić się ze mną.?
Laurze zaparło dech w piersiach. Nie miała kompletnego pojęcia jak obchodzić się z dziećmi, a zwłaszcza sześciolatkami. Spojrzała, więc na Rossa licząc,że podpowie jej co ma robić. Ale dostrzegła tylko uśmiech w jego brązowych oczach.
-Laura chętnie pobawi się z Tobą jutro, a teraz marsz do łazienki szorować zęby i spać.
-Obiecuje.!-przyłożył rękę do piersi.
-W taki razie Dobranoc.-blondynka podskoczyła radośnie, machając parze na pożegnanie.
-Dobranoc.-odpowiedzieli równocześnie. Laura od razu oblała się rumieńcem,a Ross odwrócił głowę w zupełnie inną stronę.
-Rossie, była drugim oczkiem w głowie Amelii.-powiedział,podając Laurze zaparzoną wcześniej herbatę.
-Ile już tutaj mieszka.? Ma jakąś rodzinę.?
-Amelia przyprowadziła ją do swojego domu rok temu. Z tego co nam powiedziała, jej mama nie żyje, a ojciec odkąd pamięta znęcał się nad nią po pijaku. Jak na sześciolatkę jest bardzo mądra.
-To naprawdę straszne. Ile musiała ta malutka przejść.-powiedziała ze smutkiem brunetka.
-Lauro, ale Rossie to nie jedyny powód dla którego Cię tu przywiozłem.-jego ton był teraz spokojny,opanowany. W ogóle nie przypominał tego samego sprzed 10 minut.
Ross podszedł do Laury i wyjął z kieszeni kopertę.
-Przywiozłem Cię tutaj,żeby Ci to dać. To list od Amelii .Dała mi go kilka miesięcy temu.
Laura ze zdumieniem spojrzała na kopertę.
-Co to jest?
-Przeczytaj.
Wzięła z jego rąk kopertę. Obracała kawałek papieru w ręce,nie mogąc się zdecydować. Nagle na jej twarzy pojawiło się przerażenie.
-Myślisz,że ona wiedziała..
-Nie, myślę,że nie.
Sam podniósł się i wyprostował.
-Po prostu chciała wszystko uporządkować. Dziwne ,że Ty nie..-nie kończąc zdania,dodał:-Nieważne.Przeczytaj ten list.
Ja niestety muszę już iść do siebie. Na górze czeka na Ciebie pokój. Dobranoc.
Zdenerwowana,że znowu ma jej za złe coś,o czym nie ma pojęcia,przysiadła na parapecie.
-Dobranoc.-rzuciła krótko i oschle,po czym odwróciła się do niego tyłem i zaczęła delikatnie otwierać kopertę.
W środku była zwyczajna kartka,wyrwana ze szkolnego zeszytu.Poczuła,że łzy napływają jej do oczu.
Poznała znajome pismo Amelii.Zamknęła na chwilę oczy,próbując zatrzymać łzy.
"Kochana Lauro -zaczęła czytać-daję ten list Rossowi Lynchowi,bo jestem pewna,że Ci go przekaże."
Owszem przekazał.Stłumiła niechęć do chłopaka i czytała dalej.
"Skoro czytasz ten list,to znaczy,że umarłam.Mam nadzieję,że nie próbujesz zmienić tego,czego nie można i nie płaczesz na próżno.
Możesz sobie popłakać,ale tylko tak troszeczkę.Musisz żyć dalej.Mam nadzieję,że zgodzisz się na to co postanowiłam zrobić.
Wkrótce dowiesz się co mam na myśli."
Laura drgnęła.
"Chyba potrafię sobie wyobrazić, jak się teraz czujesz. Wiem, bo nie raz opłakiwałam swoich bliskich.
Byłaś moją największą radością życia i zawsze uważałam Cię za moją najlepszą przyjaciółkę.
Amelia ."
Ręce Laury zaczęły drżeć,łzy ponownie płynęły jej po policzkach. Sięgnęła po chusteczkę.
Ból spowodowany stratą Amelii stawała się co raz bardziej nieznośny.
Nagle zdała sobie sprawę,że straciła kogoś ,kto ją kochał,jak nikt dotąd.Amelie mogła spytać
o wszystko,mogła jej powiedzieć wszystko.Przy Amelii mogła być sobą.A teraz ten czar prysł.
Starając się opanować drżenie rąk,złożyła kartkę i z powrotem wsunęła do koperty.Włożyła do torebki i spojrzała na zegarek.
Wybijała już dwudziesta pierwsza. Po wrażeniach jakie przyniósł jej dzisiejszy dzień marzyła tylko o długiej kąpieli i wygodnym łóżku.
Nie tracąc czasu skierowała się na górę w stronę pokoju, o którym wcześniej wspominał Ross. Po drodze zahaczyła o pokój małej Rossie,sprawdzając czy śpi. Kiedy zobaczyła dziewczynkę wtuloną w pluszowego misia,uśmiechnęła się mimowolnie.
-Gdybym nawet chciała Cię zaadoptować, mój narzeczony nigdy się na to nie zgodzi.-wyszeptała ze smutkiem.
Przyglądała się Rossie jeszcze przez chwilę, po czym po cichu wyszła, udając się do pokoju obok.

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział Szósty.

Nie wiedziała czy ta pochwała była szczera. Starała się jednak nie doszukiwać w jego głosie ironii.Wszystko i tak było już bardzo skomplikowane.
Nie wahając się długo weszła do budynku. Ze zdumieniem poczuła,że dręczący ją niepokój znika.
Ostatnim razem kiedy tu była ,trzy lata temu,tuż przed wyjazdem do Senegalu,spostrzegła pierwsze ślady świadczące o tym,że dom powoli zaczyna się niszczyć. Teraz wszystko wyglądało inaczej: dom był świeżo otynkowany,dach załatany,frontowe drzwi odmalowane na liliowy kolor, który należał do ulubionych odcieni mojej cioci..
Laura uśmiechnęła się mile zaskoczona. Wbrew temu, czego się obawiała, czas nie skrzywdził domu Amelii.
Wszystko było na swoim miejscu. Przez chwilę poczuła się jak we własnym domu.
Właśnie, kiedyś był to jej dom, do którego zawsze może wrócić. Teraz już nie. Amelia dawno temu pisała jej,że zamierza zapisać całą posiadłość fundacji opiekującej się bezdomnymi dziećmi. Dom zostanie sprzedany, a pieniądze przeznaczone na pomoc biednym rodzinom.
No tak, po ciotce Amelii można było się tego spodziewać. Starsza pani od zawsze lubiła pomagać innym.
Kilka razy wspominała jej w listach,że przygarnęła pod swój dach trzy sieroty i zamierza się nimi opiekować.
Wtedy Laura rozejrzała się po pokoju. Dopiero teraz zdała sobie sprawę ,że oprócz Rossa nie ma nikogo w domu.
Przestraszona spojrzała na chłopaka,który tymczasem cierpliwie czekał,aż upora się ze wspomnieniami.
-Gdzie są..
-Dzieci.? O tym chciałem z Tobą porozmawiać i coś Ci pokazać.
Poprowadził ją w głąb domu.
-Kto się nimi zajmuje.?
-Nią.?-poprawił ją.
-Nie rozumiem.
-Zaraz zrozumiesz.
Przeszli przez jadalnie,gdzie królował ogromny drewniany stół. Kiedy przechodzili przez kolejne pomieszczenia, kątem oka zauważyła nowe meble w kuchni,salonie.
Kilka razy miała ochotę spytać kto jest autorem takiego remontu,ale coś ją powstrzymywało. Zresztą byli już pod kolejnymi drzwiami.
Ross zachęcił ją do otwarcia drzwi. Popatrzyła na chłopaka ze zmarszczonymi brwiami, po czym leciutko przekręciła klamkę.
Zdumiona zatrzymała się na progu.
Ujrzała zalane słońcem obszerne pomieszczenie z dziecięcymi mebelkami i zabawkami, które były porozrzucane po całym pokoju.
-Czyli ciocia mówiła prawdę,że przygarnęła sieroty z ulicy.?-spytała w końcu Rossa,który przyglądał się jej uważnie.
-To prawda, Twoja ciocia przygarnęła trójkę rodzeństwa do siebie. -odparł,dodając po chwili:-Ale nie na długo. Gdy tylko ich matka się o tym dowiedziała,zrobiła straszną awanturę Amelii i je zabrała.
-Więc skąd te zabawki.? Ten pokój dziecięcy.?
Ross jednak nie zdążył jej odpowiedzieć, bo do pokoju wpadła uśmiechnięta blond włosa dziewczynka, na oko mająca jakieś sześc lat.
Laura szybko spojrzała na niego pytająco.
-Czy to Twoja córka?-spytała, nie zastanawiając się co właśnie zrobiła.
Na usta chłopaka ponownie wkradł się grymas.
-Rossie idź do kuchni, za chwilę do Ciebie przyjdę.-zwrócił się do blondynki,która natychmiast go posłuchała.
Kiedy dziewczynka wyszła, Ross szybko skierował się do Laury.
-Nie, to nie jest moja córka. -jego ton znowu stał się zimny. -Amelia przygarnęła Rossie, kiedy znalazła ją zmarzniętą pod mostem nie daleko domu.
-Co ona tam robiła.?-spytała ,zatykając sobie usta ręka.
-Uciekła z domu, kiedy ojciec się do niej dobierał.
-To straszne. Kto się nią teraz opiekuje.?
-Ja.-odparł krótko,po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi,zostawiając Laurę samą.

piątek, 26 grudnia 2014

Rozdział Piąty.


W ramach prezentu świątecznego, dodaje dziś jeszcze
jeden rozdział.;)
Mam nadzieję,że się spodoba.;)

Pozdrawiam,
Maddie Moon

***

-O co Ci właściwie chodzi.?-zapytała obojętnym tonem.
Jednak Ross nic nie odpowiadał tylko patrzył na jezdnie jakby była ruchliwą autostradą, a nie pustą ulicą małego miasta.
-Wiem,trochę przesadziłem.-mówił nie odrywając wzroku.
-Trochę.?-posłała mu spojrzenie pełne niedowierzania.
Chłopak jednak nie odniósł się do słów jej oburzenia.
-Po prostu uważam,że powinnaś była przyjechać do Amelii nieco wcześniej, o wiele wcześniej.-powiedział karcącym głosem.
Laura dostrzegła w nim dawny chłód.
-Nie masz prawa mówić do mnie takim tonem. !
-Przyjaźniłem się z Twoją ciotką, to daje mi jakieś prawa.-odpowiedział krótko i szorstko.
-Czemu mnie to nie dziwi.-pomyślała,patrząc jak chłopakowi znów zmienił się humor.
-Mówiłam Ci już,że to nie Twoja sprawa.-odpowiedziała równie chłodno co on.
-Może i nie moja, ale nadal nie rozumiem czemu nie mogłaś przyjechać wcześniej.
Laura dłuższą chwilę milczała.
-W sumie jakby nie patrząc, jestem mu winna wyjaśnienia. Opiekował się moją ciotką,miał dla niej czas, kiedy ja zwiedzałam w najlepsze co raz to nowsze miejsca na świecie...
Rossowi najwyraźniej nie podpasowało tak długie milczenie Laury, więc postanowił wybudzić ją z transu przemyśleń.
-To odpowiesz mi w końcu na moje pytanie.?
Dziewczyna spojrzała na niego przymrużonymi oczami.
-Jeśli dobrze pamiętam to ja zadałam je pierwsza.
-Jeśli dobrze pamiętam to odpowiedziałem na nie.
-Ach tak.?
Wtedy chłopak spojrzał na nią pierwszy raz odkąd wsiedli do auta. Chłód jaki panował w jego oczach sprawiał,że Laura co raz bardziej żałowała,że dała się namówić na podwózkę.
-Ktoś zadzwonił do mojej matki, jak byłam w Sydney pozbawiona jakichkolwiek środków łączności ze światem.
-To ja do niej dzwoniłem.-wycedził.
-Dziękuje.-powiedziała, nie zmieniając tonu.
Do auta ponownie wkradła się cisza. Ross znów patrzył przed siebie, a Laura zaczęła obserwować ulicę i mijane domy.
-Amelia była moją najlepszą przyjaciółką.-odezwał się w pewnej chwili, po czym ponownie zamilkł.
Laura nie odrywając twarzy od szyby zaczęła myśleć nad jego słowami.
-Co raz bardziej go nie rozumiem. Skoro przyjaźnił się z nią, to dlaczego nie opowie mi o ostatnich chwilach ciotki?
Wiedziałam tak naprawdę niewiele. Powiedziano mi tylko,że umarła we śnie. Chciałam wiedzieć czegoś więcej o niej,ale jakoś nie wyobrażam sobie, pytać o to właśnie jego.-pomyślała, zaciskając mocniej palce na pasku od torebki.
-Ciocia długo chorowała.?-zapytała wreszcie, nie mogąc powstrzymać ciekawości.-Dlaczego przestała do mnie pisać.?
-Twoja ciocia nie chorowała.Cały czas pracowała. Zamierzała otworzyć w mieście dom dziecka. Była tym pochłonięta.
Całe dnie spędzaliśmy razem na budowie.
-Skoro byłeś jej przyjacielem to nie mogłeś coś zrobić.? Namówić ją,żeby zwolniła tempo.?
Ten szybko zwrócił ku niej głowę.
-Robiłem co mogłem.-powiedział ze smutkiem.
-Myślałam,że jest chora. Czemu mi tego nie napisała? -głos Laury był taki cichy,jakby mówiła to do siebie samej.
-A gdyby napisała,przyjechałabyś.?
Teraz to przesadził.!Nikt nie ma prawa zadawać jej takich pytań i to tonem sugerującym odpowiedz.!
Gdyby mój wzrok mógł za bijąc, Ross zginąłby na miejscu. !
-Posłuchaj, raz na zawsze..
-Jesteśmy na miejscu.-przerwał jej , podjeżdżając pod dom w stylu wiktoriańskim.
Z lekkim drżeniem rąk, wysiadła z samochodu,rozglądając się na boki.
-Chciałbym,żebyś coś zobaczyła.
-To przenieś to tutaj.
Niestety chłopak nie należał do ustępliwych.
-Nie jest to możliwe.
Przez chwilę wahała się co zrobić. Wiedziała tylko,że musi być silna,opanowana i nie poddać się emocjom.
-No dobrze.-powiedziała zrezygnowanym głosem.
-Dobra dziewczynka.-uśmiechnął się pod nosem i otworzył jej drzwi do domu.

Rozdział Czwarty.

Widząc nadjeżdżającego chłopaka, Laura natychmiastowo przyśpieszyła kroku.
-Lauro,musimy porozmawiać.-zawołał Ross,przekrzykując warkot samochodu.
-Przecież już rozmawiamy.-odparła chłodno,ledwo odwracając ku niemu twarz.
Jednak na Rossie ton jej głosu nie zrobił wrażenia. Nadal spokojnie jechał wzdłuż chodnika, hamując ruch na głównej ulicy miasta.
Kiedy doszła do zakrętu i zamierzała przejść na drugą stronę, chłopak zahamował nagle z piskiem
i otworzył jej zapraszająco drzwi od samochodu.
-Wsiadaj,odwiozę Cię do domu.
Nie znoszący sprzeciwu sprzeciwu ton jego głosu sprawił,że stanęła jak wryta.
-Nie zamierzam nigdzie z Tobą jechać. Rozumiem, że przeżywasz śmierć mojej cioci,ale to nie jest powód,żeby mnie obrażać.!
Wzięła głęboki wdech , po czym dodała :
-Jeśli mnie nie zostawisz, zawołam szeryfa Moon`a.
-W takim razie proszę krzyczeć bardzo głośno.
-A to dlaczego.?
-Szeryf Moon od 4 lat jest na emeryturze i przeprowadził się na Florydę.
Ale spokojnie, mamy nowego szeryfa. Nazywa się Fox.
Laura skrzywiła się.
-Mark Fox.?
-Tak, dokładnie tak.
Pokręciła z niedowierzaniem głową. Bowiem Mark był w jej wieku, miał dwadzieścia cztery lat, więc było bardzo prawdopodobne,że nie zrozumie, o co jej chodzi.
Machnęła tylko ręką.
-Daj mi spokój.
Ross spojrzał na nią, a w głosie zabrzmiała teraz prośba.
-Proszę, posłuchaj. Musimy naprawdę porozmawiać. Chciałbym Ci coś pokazać w domu Amelii. Coś, co zobaczyłabyś,gdybyś przyjechała wcześniej.
Laura stała nieruchomo z zmieszanymi uczuciami. Była poruszona jego nagłą zmianą tonu.
Wiedziała,że ma jej za złe, iż nie było jej tutaj , kiedy Amelia najbardziej jej potrzebowała. Rozumiała go.
Sama czuła się winna, czując żal i wyrzuty sumienia. Ale przecież nie musiała się nikomu z tego spowiadać, a zwłaszcza Rossowi.
Cofnęła się.
-Nie.Nie teraz.-pokręciła głową.
Na jej słowa chłopak wzruszył ramionami.
-W każdym razie musisz się gdzieś zatrzymać. Podwiozę Cię.
-Nie chcę nigdzie z Tobą jechać. Zresztą zamierzam zatrzymać się w hotelu.
-To niemożliwe.
Pewność brzmiąca w jego głosie wyprowadziła ją z równowagi. Rzuciła na niego złe spojrzenie swoich brązowych oczu.
-Niemożliwe.? To patrz.
Chłopak zaśmiał się cicho pod nosem.
-Robią tam generalny remont.-palcem wskazał na niewielki hotel za rogiem.
Laura patrzyła na niego w osłupieniu. Zamieszkanie w domu zmarłej ciotki było chyba ostatnią rzeczą jaką chciała zrobić.
Nie była na to przygotowana. Z tego wszystkiego łzy ponownie napłynęły jej do oczu.
Odwróciła głowę,aby ukryć słoną ciecz.
Za dużo dziś przeżyła,za dużo dziś się wydarzyło.
Potrzebowała czasu, aby wszystko przemyśleć. Przynajmniej najważniejsze sprawy.
Kiedy Laura trwała w swoich zamyśleniach roniąc kolejne łzy, Ross wysiadł z samochodu i podszedł do niej.
Lekko dotknął jej ramienia. Delikatnym ruchem zwrócił jej twarz ku sobie. Intymność tego gestu sprawiła,że poczuła się nieswojo,niekomfortowo. Patrzył na nią teraz łagodnie,ze zrozumieniem.
-Jakieś nowe sztuczki.?-pomyślała.
-Chodźmy, musisz trochę odpocząć. Masz jakiś bagaż, walizkę?
Zmiana jaka zaszła w jego zachowaniu jeszcze bardziej zaostrzyła ostrożność Laury.
Był teraz inny,spokojny i łagodny. Do tego dotknięcie jego ręki.
Czuła je jeszcze na ramieniu i na policzku.
Otrząsnęła się jednak po chwili.
-Zostawiłam walizkę na dworcu.-powiedziała obojętnie.
-Zaraz po nią pojadę.
Laura ostatnimi resztkami sił podziękowała mu za pomoc.
-No dobra, to wsiadaj.
Nie czekając ani chwili,Ross pomógł jej wsiąść,zamknął drzwi i udał się w stronę dworca.
Dziewczyna patrzyła jak znika w niewielkim budynku i po chwili wychodzi z wielką walizką, którą kupiła w Paryżu.
Wyrzuciwszy bagaż na tył samochodu, wsiadł za kierownice i ruszył przez ciche ulice Littleton.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Laura obserwowała kątem okiem chłopaka i zastanawiała się czym jeszcze ją zaskoczy. Po człowieku, który tak szybko zmienia nastrój, można się wszystkiego spodziewać. W sumie najlepszą obroną jest atak, więc dlaczego by nie spróbować, przejąc inicjatywy i wypytać czego tak naprawdę od niej chcę.

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział Trzeci.


Cmentarz znajdował się na północnym krańcu Littleton. Miała teraz przed sobą Rose Street,główną ulicę,przy której znajdował się jedyny hotel w miasteczku.
Idąc dalej prosto,mijając kolejne domy,dochodziło się do autostrady,wiodącej daleko w świat.
Littleton nie zmieniło się za bardzo od czasów jej dzieciństwa. Typowe amerykańskie miasto w stanie Kolorado.
Spokój i cisza. Kwiaty rosnące przy każdym domu w zależności od pory roku.
Laura uśmiechnęła się na wspomnienie pierwszego lata spędzonego u Amelii. Teraz była nawet wdzięczna swojej mamie,że podrzuciła ją tutaj,żeby spędzić miesiąc miodowy z nowym facetem. Dzięki temu jej wizyty u cioci stawały się regułą.
Po krótkim zamyśle Laura przeszła przez ulicę i skierowała się w stronę dworca. Idąc przed siebie przyglądała się przechodniom,domom,wszystkiemu  co ją wokół otacza. Zauważyła,że życie w miasteczku toczyło się normalnie,jakby nigdy nic.
Dla mieszkańców Littleton był to kolejny zwykły dzień. Bowiem życie w mieście nie zamiera,kiedy jeden z jego mieszkańców odchodzi..
Myśląc o tym wszystkim,nie mogła także zapomnieć o Rossie Lynchu, dziwnym człowieku, który przyjaźnił się z Amelią.
Może ktoś w miasteczku będzie wiedział kim jest, znała w końcu stąd kilka osób.
Raini powinna coś o nim wiedzieć. Nie czekając ani chwili dłużej udała się do dawnej przyjaciółki,zapominając o bagażu.
Niska, ciemnowłosa dziewczyna natychmiast otworzyła drzwi z nieukrywanym zaskoczeniem.
-La..aa.ura.? Laura Marano, to Ty.?
Wyjąkała niedowierzając,stojąc jak słup soli na progu swojego domu.
Dziewczyna przytaknęła, tuląc mocno do siebie znajomą.
-Tak to ja.-odpowiedziała, odrywając się z uścisku.
Raini przyglądała się na nią uważnie z rozchylonymi ustami.
-Ale się zmieniłaś. Wyrosłaś na śliczną dziewczynę. Co cię do mnie sprowadza.?
-Chciałam pogadać.
-Oczywiście. Wchodź do środka.
Dziewczyny weszły do domu i zasiadły w ogromnym salonie urządzonym w stylu vintage.
-Opowiadaj co u Ciebie.? Czemu nie przyjeżdżałaś.?-zaczęła wypytywać Raini.
Laura przez chwilę milczała. Układała sobie całe swoje życie od początku.
-Dużo pracowałam.
-Naprawdę.? Gdzie dostałaś pracę.?
Dziewczyna nadal dopytywała o życie Laury, na co ona nie reagowała zbyt pozytywnie.
-Pracuje jako sekretarka w dużej firmie..
Laura nie chciała za dużo o sobie opowiadać. Przyszła w końcu tutaj w celu dowiedzenia się kim jest Ross Lynch.
-Ale nie o tym chciałam z Tobą porozmawiać, Raini.
-A o czym? Bo chyba nie o Amelii.?
Laura poczuła jak łzy napłynęły jej do oczu, ale zdecydowała,ze nie będzie pokazywać emocji.Nie teraz.Nie tutaj.
-Nie, nie o niej. Chciałam się czegoś dowiedzieć o Rossie Lynchu.
Raini przez chwilę nic nie mówiła. Patrzyła tylko na Laurę przepraszającym wzrokiem.
-Chciałabym Ci pomóc, ale nie znam go za dobrze. Wiem tylko,że przyjechał tutaj z Nowego Jorku, zamieszkał obok Twojej cioci , i że spotkało go coś strasznego.
-To wiem. Amelia wspominała mi o tym w liście.
-Przepraszam Lauro, ale wiem tylko tyle na jego temat.-odparła nadal patrząc na nią tym samym wzrokiem.
Laura uśmiechnęła się mimo wszystko ciepło do dziewczyny, po czym wstała z kanapy.
-Nie masz za co przepraszać. I tak dużo mi powiedziałaś.-odpowiedziała ciepłym głosem.-Muszę już iść. Zrobiło się już późno, a jeszcze muszę zameldować się w hotelu.
-Rozumiem. Spotkamy się jeszcze.?
Laura  przytaknęła jej, a następnie pożegnała się i wyszła na pustą już ulicę. Był w końcu już wieczór.
-Przyjechał z Nowego Jorku.? Z tak dużego miasta przeniósł się do małego miasteczka na drugim końcu kraju.? W dodatku zaczął się opiekować starszą kobietą.? Coś mi tu nie pasuje.
To było bardzo dziwne, on był dziwny, w ogóle ta cała sytuacja była dziwna.
Nie mogła przestać myśleć o chłopaku, który zatrzymał ją na cmentarzu.
Pogrążona w rozmyślaniach nie zwracała nawet uwagi na to , co się dzieje wokół niej. Dopiero bliski warkot silnika wyrwał ją z zamyślenia.
Mimochodem rzuciła okiem w stronę,skąd dobiegał hałas. Wzdłuż chodnika posuwał się wolno niebieski pickup, za kierownicą siedział .. Ross Lynch.

Rozdział Drugi.

-No co, nic nie powiesz.?-spytał i zbliżył się nieco.
Sytuacja robiła się co raz mniej przyjemna,ale Laura nie należała do strachliwych.
Spojrzała na niego wyniośle i pytająco.Wiedziała,że opanowanie i zimna krew to połowa zwycięstwa.
Przewaga fizyczna przeciwnika miała drugorzędne znaczenie.
-Czy my się znamy.?-spytała wreszcie.-Bo ja jakoś nie bardzo mogę sobie przypomnieć..
-Oczywiście,że Cię znam.Jesteś siostrzenicą Amelii.-Skrzyżował ręce i przybrał jeszcze bardziej
arogancki wyraz twarzy.-Miała u siebie mnóstwo Twoich zdjęć.
Opuścił ręce, ale Laura kątem oka zauważyła,że kurczowo zacisnął palce.
Nie zmieniając tonu, zapytała:
-A Ty jesteś..
-Ross Lynch.
Była zaskoczona. Ten cham był sąsiadem Amelii.? Tym "uroczym,młodym człowiekiem",o którym
wspominała w listach.?
-Ach,to Ty.-Mimo wszystko ucieszyła się. Był w końcu częścią życia Amelii,znał ją a ona jego.
Wyciągnęła więc do niego rękę.-Bardzo mi miło.
Niestety chłopak nie podzielał jej zdania.
-Jeszcze nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Laura potrząsnęła głową.
-Porozmawiamy o tym później. Przepraszam.
-Porozmawiamy teraz.-wycedził.Jego brązowe oczy były nieprzeniknione.-Bardzo jestem ciekaw,dlaczego nie znalazłaś czasu,żeby odwiedzić ciotkę nieco wcześniej. Tak z czystej ciekawości. Stale o Tobie mówiła. Myślała.Czekała na Ciebie cały czas.
Laura słysząc to przełknęła ślinę.
-Byłam w Sydney. W Australii,na drugim końcu świata.
-Nie miałaś nigdy wakacji.? Krótkiego urlopu.?
-Miałam. Nawet nie wiesz ile razy chciałam ją odwiedzić, ale zawsze..
Ciemne oczy patrzyły na nią z coraz większą niechęcią.
-Wypadło Ci coś lepszego, tak.?
Laura kurczowo zacisnęła palce na pasku od torebki.
-Nie muszę Ci się z niczego tłumaczyć. A tak w ogóle to Cię nie znam.
-Ale ja znam Ciebie. Pozwolę sobie na stwierdzenie,że nawet za dobrze.
-Co Ty sobie wyobrażasz.? Kim Ty jesteś,żeby mnie umoralniać.? Jak w ogóle śmiesz mnie o cokolwiek oskarżać.! Jesteś bezczelny.!
Chłopak milczał.
-Wracam właśnie z pogrzebu ciotki, a Ty tarasujesz mi drogę wypytując o coś co nie powinno Cię interesować.! Kochałam ją, a Ty ..
-Ja też ją kochałem.Bardzo się przyjaźniliśmy.
W jego głosie można było usłyszeć coś nowego. Łagodny smutek i żal. Przez moment nawet Laurze zrobiło się głupio,że tak na niego nawrzeszczała.
Spojrzała na niego badawczo,próbując odnaleźć w jego twarzy coś, co pasowałoby do opinii Amelii,wyrażanej w listach.
"Kiedyś go skrzywdzono,kochanie.Ma za sobą ciężkie przejścia.Potrzebuje dużo czułości i zrozumienia. "
Jednak zdaniem Laury , w tej chwili to on potrzebował przede wszystkim kagańca.
Nie mogła sobie zupełnie wyobrazić jak jej urocza ciocia, kobieta z zasadami mogła przyjaźnić się z takim człowiekiem jak on.
Musiała jednak przyznać,że śmierć ciotki najwyraźniej zrobiła na nim wrażenie.
-Wyobrażam sobie jak musiałeś przeżyć..
-Nie wysilaj się. Wiem czemu wpadłaś tutaj w ostatniej chwili.
-Nie mogłam się wyrwać..-przerwała.-Zresztą nie muszę Ci się tłumaczyć. A tak przy okazji, to dlaczego mnie zatrzymałeś.? Czego właściwie ode mnie chcesz.?
W jej oczach pojawiła się pogarda. Wyprostowała się i stanowczym krokiem ruszyła przed siebie. Tym razem ustąpił jej z drogi.
-Ale on jest bezczelny.!
Szła szybko,nie odwracając się za siebie.Słyszała tylko odgłos jego kroków na żwirowej ścieżce.
Miała wtedy wielką nadzieję,że skręci gdzieś i pójdzie w drugą stronę.
-Ciociu,byłaś za dobra dla ludzi.-pomyślała.

wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział Pierwszy.

-Może jeszcze trochę herbaty?-Laura uniosła porcelanowy dzbanek w małych rączkach i spojrzała pytająco na gości, siedzących przy stoliku. Jej ciocia,Amelia,obrzuciła ją spojrzeniem pełnym aprobaty. Jednak trójkątne pyszczki  pozostałych gości, wystrojonych w koronkowe czepki,wyrażały nieco inne uczucia: trzy kotki,Milie,Bubbles i Rikki,najwyraźniej za nic miały sobie uroki popołudniowej herbatki.
-Bardzo Ci dziękuje , moja droga, to naprawdę miło z Twojej strony-odparła Amelia.-Ale mam wrażenie,że pozostałe panie napiją się raczej mleka, i to na spodeczkach.
Laura przechyliła porcelanowy dzbanek nad maleńką filiżanką ciotki.
-Ależ bardzo proszę.-powiedziała głosem wzorowej pani domu,energicznie potrząsając brązowymi lokami.
-Wygląda pani prześlicznie, panno Marano.
-Naprawdę.?-Laura wyprostowała się,przybierając wyraz twarzy,typowy dla młodych dam.
Amelia roześmiała się i objęła ją. Laura tuląc się do ciotki poczuła znajomy zapach perfum "Kwiat Pustyni" ,których zawsze starsza pani używała.
Przez kilka minut trwały w swoich objęciach.
Mimo różnicy lat -jedna miała siedem,druga siedemdziesiąt-były naprawdę pokrewnymi duszami.
-Jesteś kochana i słodka-powiedziała Amelia.-Pewnego dnia zjawi się książę z bajki i zabierze Cię ze sobą.
Laura spojrzała na nią z powątpiewaniem.
-Nie znam żadnego księcia z bajki.
-Może na razie. Ale masz przecież miłych kolegów. Pewnego dnia któryś z nich zmieni się w księcia.
Dziewczynka skrzywiła się.
-Chyba nie myślisz o Nicku Rodmanie z mojej klasy,tym, co żuje gumę z otwartymi ustami. Jest obrzydliwy.!-stwierdziła , po czym podniosła głowę i wyraźnie zaciekawiona spojrzała na ciotkę.
-Czy znałaś kiedyś księcia z bajki.?
Uśmiech Amelii zbladł.
-Tak, znałam.
-To gdzie on jest.? Co się z nim stało.?
-Zrobiłam coś bardzo głupiego i poszedł sobie do innej księżniczki.
Laura spoważniała.
-Nie powinien był tego robić. Trzeba go było sprowadzić z powrotem.
-To było niemożliwe.
Amelia zapatrzyła się przed siebie. Na kila sekund odpłynęła gdzieś w swoich myślach.
Szybko jednak powróciła,przytuliła Laure do siebie i pocałowała.
-Może kiedy dorośniesz ,pomogę Ci znaleźć Twojego królewicza.Tylko nie rób nic głupiego, zanim go spotkasz.
-A co będzie, jeśli on zrobi coś głupiego.?
-Daj mu do zrozumienia ,że nie powinien tego robić.
Wszystko to brzmiało niezwykle tajemniczo,ale Laura mimo,że nie bardzo rozumiała co starsza pani ma na myśli, była zadowolona.


Laura  zamrugała powiekami,odganiając wspomnienia.
-Tak bardzo bym chciała Cię jeszcze zobaczyć,ciociu..-szepnęła do siebie.
Rozejrzała się. Na cmentarzu panował spokój późnego lata.
Grób Amelii porośnięty był różami. Laura podniosła do oczu chusteczkę.
-Naprawdę nie mogłaś mi powiedzieć.?-rozmawiała w myślach z ciocią Amelią. Gdybym wiedziała,że jesteś chora,przyjechałabym wcześniej,a tak ,całe dwa lata...
Odpowiedziała jej tylko cisza. A łzy znowu napłynęły jej do oczu.
-Och ciociu,tak bardzo Cię kocham i tak bardzo mi Cię brak.Pamiętasz Eliota? Postanowiliśmy się pobrać. Tylko,że Ciebie już nie ma.
Wybacz,że łamię jedną z Twoich świętych zasad " nigdy nie płakać nad czymś, czego nie można zmienić" , ale inaczej nie mogę,postaraj się zrozumieć..
Nie mogę,naprawdę..
Dziewczyna spróbowała się opanować. Postanowiła o niczym nie myśleć. Ani o Eliocie,ani o nowej pracy,ani o ślubie.
Spojrzała na grabarzy, którzy stali wsparci o łopaty i czekali aż odejdzie,żeby zrobić swoje. Wiedziała czego życzyłaby sobie Amelia-nie wolno przeszkadzać ludziom w pracy..
Odwróciła się więc i powoli ruszyła ku wyjściu.
Wychodząc pomyślała o walizce pozostawionej na stacji autobusowej. Trzeba będzie po nią wrócić,a potem wynająć jakiś pokój w hotelu.
Przyśpieszyła kroku, gdy nagle zatrzymała się przy cmentarnej bramie, pod magnoliowym drzewem. Wyjście z cmentarza zagradzał jej jakiś chłopak.
-Trochę późno się zjawiłaś.-powiedział lodowatym tonem.
Spojrzała na niego zdumiona.
-Słucham.?
-Powinnaś przyjechać nieco wcześniej,znacznie wcześniej.
Zdziwiona i urażona spojrzała na niego ostro. Na obcym jednak nie zrobiło to wrażenia.
W dalszym ciągu patrzył na nią złym, oskarżycielskim wzrokiem.
Było w nim jednak coś, co zwróciłoby jej uwagę,nawet gdyby jej nie zatrzymał. Wysoki,szczupły,o wąskich zaciśniętych ustach.
Miał blond włosy i wyraziste czekoladowe oczy pod gęstymi brwiami. Do tego długie rzęsy ,nieoczekiwanie łagodzące zacięty wyraz twarzy.
Nie miała pojęcia kim on jest i czego od niej chce..