Nie wiedziała czy ta pochwała była szczera. Starała się jednak nie doszukiwać w jego głosie ironii.Wszystko i tak było już bardzo skomplikowane.
Nie wahając się długo weszła do budynku. Ze zdumieniem poczuła,że dręczący ją niepokój znika.
Ostatnim razem kiedy tu była ,trzy lata temu,tuż przed wyjazdem do Senegalu,spostrzegła pierwsze ślady świadczące o tym,że dom powoli zaczyna się niszczyć. Teraz wszystko wyglądało inaczej: dom był świeżo otynkowany,dach załatany,frontowe drzwi odmalowane na liliowy kolor, który należał do ulubionych odcieni mojej cioci..
Laura uśmiechnęła się mile zaskoczona. Wbrew temu, czego się obawiała, czas nie skrzywdził domu Amelii.
Wszystko było na swoim miejscu. Przez chwilę poczuła się jak we własnym domu.
Właśnie, kiedyś był to jej dom, do którego zawsze może wrócić. Teraz już nie. Amelia dawno temu pisała jej,że zamierza zapisać całą posiadłość fundacji opiekującej się bezdomnymi dziećmi. Dom zostanie sprzedany, a pieniądze przeznaczone na pomoc biednym rodzinom.
No tak, po ciotce Amelii można było się tego spodziewać. Starsza pani od zawsze lubiła pomagać innym.
Kilka razy wspominała jej w listach,że przygarnęła pod swój dach trzy sieroty i zamierza się nimi opiekować.
Wtedy Laura rozejrzała się po pokoju. Dopiero teraz zdała sobie sprawę ,że oprócz Rossa nie ma nikogo w domu.
Przestraszona spojrzała na chłopaka,który tymczasem cierpliwie czekał,aż upora się ze wspomnieniami.
-Gdzie są..
-Dzieci.? O tym chciałem z Tobą porozmawiać i coś Ci pokazać.
Poprowadził ją w głąb domu.
-Kto się nimi zajmuje.?
-Nią.?-poprawił ją.
-Nie rozumiem.
-Zaraz zrozumiesz.
Przeszli przez jadalnie,gdzie królował ogromny drewniany stół. Kiedy przechodzili przez kolejne pomieszczenia, kątem oka zauważyła nowe meble w kuchni,salonie.
Kilka razy miała ochotę spytać kto jest autorem takiego remontu,ale coś ją powstrzymywało. Zresztą byli już pod kolejnymi drzwiami.
Ross zachęcił ją do otwarcia drzwi. Popatrzyła na chłopaka ze zmarszczonymi brwiami, po czym leciutko przekręciła klamkę.
Zdumiona zatrzymała się na progu.
Ujrzała zalane słońcem obszerne pomieszczenie z dziecięcymi mebelkami i zabawkami, które były porozrzucane po całym pokoju.
-Czyli ciocia mówiła prawdę,że przygarnęła sieroty z ulicy.?-spytała w końcu Rossa,który przyglądał się jej uważnie.
-To prawda, Twoja ciocia przygarnęła trójkę rodzeństwa do siebie. -odparł,dodając po chwili:-Ale nie na długo. Gdy tylko ich matka się o tym dowiedziała,zrobiła straszną awanturę Amelii i je zabrała.
-Więc skąd te zabawki.? Ten pokój dziecięcy.?
Ross jednak nie zdążył jej odpowiedzieć, bo do pokoju wpadła uśmiechnięta blond włosa dziewczynka, na oko mająca jakieś sześc lat.
Laura szybko spojrzała na niego pytająco.
-Czy to Twoja córka?-spytała, nie zastanawiając się co właśnie zrobiła.
Na usta chłopaka ponownie wkradł się grymas.
-Rossie idź do kuchni, za chwilę do Ciebie przyjdę.-zwrócił się do blondynki,która natychmiast go posłuchała.
Kiedy dziewczynka wyszła, Ross szybko skierował się do Laury.
-Nie, to nie jest moja córka. -jego ton znowu stał się zimny. -Amelia przygarnęła Rossie, kiedy znalazła ją zmarzniętą pod mostem nie daleko domu.
-Co ona tam robiła.?-spytała ,zatykając sobie usta ręka.
-Uciekła z domu, kiedy ojciec się do niej dobierał.
-To straszne. Kto się nią teraz opiekuje.?
-Ja.-odparł krótko,po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi,zostawiając Laurę samą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz