wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział Dziewiąty.


-Zamieniam się w słuch.
-Czy wiesz coś o nowym domu dziecka w naszym miasteczku.?
-Wiem,że Amelia była przewodniczącą Komitetu Budowy. Pisała mi o tym.- na reszcie mogła powiedzieć ,że o czymś wie.
-Budowa sierocińca została zakończona. Dzisiaj odbędzie się uroczyste otwarcie. Mieszkańcy Littleton są bardzo wdzięczni Twojej cioci za to co zrobiła..-zawahał się,spojrzała na nią raz,potem drugi,jakby zastanawiał się,czy mówić dalej.
Był o wiele sympatyczniejszy ,kiedy tracił pewność siebie.
-Przygotowali dla niej dyplom honorowy. Powinnaś odebrać go w jej imieniu.
-Dzisiaj? Wieczorem.? A co z Rossie.?
-Rossie idzie na noc do koleżanki.
Laura zawahała się. To nie był dobry pomysł. Ciotka dopiero co zmarła. To nie była pora na przyjęcia.
Nie miała ochoty na tego typu imprezy.
Ross nie spuszczał z niej wzroku.
-O co chodzi.? Chyba nie chcesz już wracać do Los Angeles.
Wstała od stołu.
-Nie,nie chodzi o mój wyjazd do Los Angeles, tylko o przyjęcie. Uważam,że to nieodpowiednia pora, nie dzień po pogrzebie cioci.- powiedziała pouczającym tonem.
-Data została już wyznaczona kilka tygodni temu. Amelia bardzo się cieszyła.
Laura postanowiła zachować spokój. Ustąpi tym razem. Zrobi to dla Amelii.
-Dobrze,pójdę.
W jego oczach spostrzegła niedowierzanie, a potem ulgę.
-Początek uroczystości o siódmej. Przyjadę po Ciebie.
Wstał i skierował się ku wyjściu.
-Dam sobie radę sama.
Przystanął.
-Masz auto.?
-Nie, ale nie wysilaj się. Po prostu chcę iść tam sama.
-Amelii by się to nie spodobało.-powiedział obojętnym tonem.-Prosiła,żebym się Tobą opiekował.
Laura zacisnęła usta.
-Ciekawe po co.? Przejechałam wzdłuż i wszerz cały świat. Nie potrzebuje niczyjej opieki.
-Nie martw się. To,że zgodzisz się abym Cię podwiózł do niczego Cię nie zobowiązuje.
-O co Ci chodzi.?
-Chcę po prostu powiedzieć,że przy obustronnej dobrej woli,wszystko pójdzie gładko.
Po jego chłodnych brązowych oczach trudno było poznać, czy kpi sobie z niej, czy mówi poważnie.
Nigdy dotąd nie spotkała kogoś takiego. Ross nie pasował do żadnej kategorii ludzi,z którymi dotąd miała do czynienia.
Potrafił ją wyprowadzić z równowagi samym ruchem warg.
-Nic o mnie nie wiesz. Nie masz prawa mówić o mnie w ten sposób. Umarła osoba bardzo mi bliska. Jeśli nie potrafisz tego zrozumieć,co czuję, to Twoja zakichana sprawa,ale ja nie..-próbowała opanować drżenie głosu.
Twarz sama nie wyrażała nic.
-Masz rację, to moja sprawa.-odparł.-Przyniosę Twoją walizkę.
Została sama. Przez chwilę stała z opuszczonymi rękami.
Ross zjawił się po kilku minutach. Postawił walizkę i spojrzał na Laurę.
-Przyjadę przez siódmą. Postaraj się być do tego czasu gotowa.
Powiedział jak zwykle swym chłodnym głosem,po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Chwilę później dobiegł ją dźwięk ruszającego samochodu.Nie odjechał daleko, zaledwie po kilku metrach zatrzymał się na podjeździe.
Warkot ucichł , a na podwórku rozległo się szczekanie psów.
Zaciekawiona ,poszła do salonu i zza firanki wyjrzała na ulicę. Ross zatrzymał się przed dużą posiadłością,którą pamiętała z dzieciństwa.
Zdjął marynarkę,powiesił ją na otwartych drzwiach auta i zaczął wyładowywać jej zawartość.
Z podziwem patrzyła,jak lekko chwyta ciężkie paki i z łatwością niesie je dalej do ogrodu.
Kiedy wreszcie zniknął z jej oczu,odwróciła się od okna i poszła do pokoju Rossie.
-Mogę wejść.?-spytała,patrząc jak dziewczyna bawi się swoimi lalkami.
-Oo Lauruś, w końcu przyszłaś. Pobawisz się ze mną.?
-Z przyjemnością.-odpowiedziała, po czym siadła koło dziewczynki.
Mimo dużej różnicy wieku, bardzo dobrze się dogadywały i czuły w swoim towarzystwie. Laura z każdą godziną spędzoną z Rossie
czuła jak przywiązuje się do tego dziecka.
Niestety razem z zabawą mijał też czas. Laura spojrzała na zegarek, który wybijał godzinę piętnastą.
-Iskierko, idę teraz zrobić obiad. - powiedziała, wstając z miękkiego dywanu.
-Lauruś, a zaprowadzisz mnie później do Maggie.? - zatrzymała ją,robiąc psie oczka.
-Oczywiście Kochanie, ale pod jednym warunkiem.-odparła tajemniczo.
-Jakim.?-spytała zaciekawiona blondynka.
-Musisz mi pomóc przy obiedzie.
-Dobrze.-odparła z entuzjazmem, jak na dziecko przystało.
Dzięki wspólnej pracy, obiad po godzinie był już gotowy.
-Naprawdę pyszna nam wyszła ta lazania.-pochwaliła ich "dzieło" Rossie, oblizując się.
-Chcesz jeszcze kawałek.?
-Dziękuje, ale nie. Muszę iść się spakować.-powiedziała z lekkim grymasem.
-Chodź pomogę Ci. -wzięła ją za rękę i udały się do pokoju dziewczynki. Laura starannie składała piżamę dziewczynki,ubranka na jutro,kiedy
Rossie pakowała swoje zabawki. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem. Naprawdę zaczęła lubić tą małą.
Gdy skończyły pakowanie,Laura jak obiecała, odprowadziła Rossie do sąsiadki.
Wracając do domu, kątem oka spojrzała na posiadłość Lyncha. Przypomniała sobie wtedy,że za dwie godziny ten cham ma po nią przyjechać.
Nie miała najmniejszej ochoty jechać z nim na otwarcie domu dziecka.
Może w Littleton będzie jakaś taksówka i kierowca , który będzie skłonny zawieść ją kilka ulic dalej..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz