Witajcie,
nie potrafię obrać w słowa jak źle czuję się z tym,że odeszłam bez słowa z tego bloga.
Jest mi bardzo przykro. Mimo,że nie mam zbyt wiele czasu na pisanie, postanowiłam,że stworzę nowe opowiadanie. Pierwszy rozdział już wkrótce.
Dziękuję, M.
Before love you will not escape.
środa, 11 listopada 2015
poniedziałek, 2 marca 2015
Rozdział Dwudziesty.
-Pooglądać z Tobą szczeniaki.?-spytała nieprzytomnie. Nadal tkwiła w amoku wydarzenia jakie miało miejsce parę chwil temu.-Myślałem,że spodoba Ci się ten pomysł.-odparł niepewnie.
Brunetka przyglądała mu się z uśmiechem przez chwilę.
-To jest bardzo dobry pomysł. Bardzo chętnie popatrzę jak tresujesz te swoje psy.
-W takim razie proszę tędy.-szybkim gestem ręki wskazał drzwi prowadzące do ogrodu.
Kiedy znalazła się już na podwórku Ross`a przeżyła mały szok. Ogród, który pamiętała z dzieciństwa w ogóle nie przypominał tego co teraz widzi. Nie było śladu po tajemniczej gęstwinie krzewów i drzew, których się bała. Teraz panował tutaj porządek i ład. Regularnie strzyżona trawa, kilka krzewów róż, ozdobnych drzewek i naturalnie stojące koło płotu budy..
Laura naliczyła ich aż osiem. Ze zdumieniem przyglądała się Rossowi jak ten wita się z sześcioma małymi szczeniakami,które na jej widok od razu do niej podbiegły. Jeden z nich, ten najbardziej śmielszy zaczął lizać jej stopę. Speszona dziwnych zachowaniem psa, szybko ruszyła w stronę blondyna.
-Witaj w moim królestwie.-przywitał ją pokazując rękoma swój dobytek.
-Jestem zaskoczona.
-Dlaczego.?
-Nigdy nie przypuściłabym,że ktoś może zmienić stare , zaniedbane podwórko w coś takiego.
-To znaczy ,że Ci się podoba,?
-Jak najbardziej. Teraz jest tutaj bardzo pięknie.-odparła z zachwytem.
-Cieszy mnie Twoja opinia. Naprawdę.-skwitował z radością,podsuwając jej stołek
-Siadaj i oglądaj.
Laura posłusznie wykonała jego polecenie i skupiła wzrok na jednym ze szczeniaków.
-Jaka to rasa.?
-Wyżeł. Zobaczysz będzie kiedyś z niego świetny pies myśliwski.
-Skąd to możesz wiedzieć.?
-Znam jego ojca. Jest synem najlepszego psa myśliwskiego w tym stanie.-wskazał na jednego z psów, Brunetka uśmiechnęła się lekko do siebie.
-Wspaniały rodowód, wspaniałą krew. Uwierz mi Lauro, drugiego takiego nie ma. Zobacz na Brandy`ego jak jest zbudowany. Najlepsza rasa na psa myśliwskiego.
-Widzę, widzę..-Laurę rozbawił jego dziecinny entuzjazm.
Jednak Ross najwyraźniej tego nie dostrzegł, bo dalej kontynuował z takim samym zapałem.
-Jeszcze rok ciężkiej pracy i będzie godnym następcom. Chociaż robi już postępy. Popatrz uważnie.
-zdjął z jej kolan szczeniaka i postawił na trawie, po czym wyjął zza swoich pleców wędkę z uwiązaną na końcu małą kostką. Pomachał nią przed nosem zdezorientowanego psa i uniósł w górę. Szczeniak jednak nie podążył wzrokiem za wędką, tylko zaczął szukać tropu wodząc nosem po trawie.
Laura nie ukrywała swojego zdziwienia.
-Robiliście już to kiedyś.?
-Nigdy. Taki pies ma to już po prostu we krwi. Jestem z niego bardzo dumny.
-odparł z szerokim uśmiechem blondyn.
-Zajmujesz się zawodowo tresurą psów.?
-Tak, to moje jedyne zajęcie tutaj. - jego wzrok przeniósł się z bawiących się szczeniaków na zaciekawioną Laurę. Po nabraniu głębszego wdechu, zaczął dość obszernie wyjaśniać jej na czym polega tresura psów myśliwskich.
-I opłaca Ci się to.?-spytała z niedowierzaniem. Nie rozumiała jak ktoś taki jak Ross może utrzymywać się tylko z tresury szczeniaków.
Blondyn tylko uśmiechnął się promiennie pod nosem.
-Ohh Lauro, kiedy sprzedam tego tutaj -wskazał na szczeniaka, którym zachwycał się chwilę wcześniej-będę bardzo bogatym człowiekiem.
-Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę zapłacą Ci tyle pieniędzy za tego psa.?
-Nie tylko za psa. W cenę wchodzi też najlepsza szkoła jaką przeszedł.
-Nie grzeszysz skromnością.
-W tym przypadku nie mam żadnych powodów. Jestem uczniem najlepszego nauczyciela w tym kraju.
-Kogo.?
-Mojego ojca.-odparł nieco mniej entuzjastycznie.
-On też się tym zajmuje zawodowo.?
W tym momencie na podwórku zapadło milczenie, a dotychczasowe rozpromienione z podniecenie czekoladowe oczy Ross`a nabrały ciemniejszego odcienia.
-On..On nie żyje. Zginął kiedy miałem piętnaście lat. Wypadek podczas polowania.-odparł po chwili.
-Przepraszam..Tak mi przykro. Nie wiedziałam...-brunetka poczuła jak pieką ją policzki ze wstydu.
-Nic się nie stało. To było dawno temu.
-Ale nie rozumiem, jak Ty może..
-Jak mogę zajmować się tresurą psów myśliwskich.? Dlaczego nie? Przecież to nie one zawiniły.
Laura wyczuła w jego głosie długo skrywany ból.
-W naszych stronach polowali właściwie wszyscy, a psy mojego ojca były najlepsze. Bynajmniej tak uważali wszyscy w mieście.
Nauczył mnie wiele na temat ich hodowli, ale kiedy zginął,rzuciłem to. Nie mogłem patrzeć na te zwierzęta. -przerwał i spojrzał na swój dom. -Dopiero kiedy tutaj przyjechałem Twoja ciotka przekonała mnie, żebym znów spróbował zając się tresurą. No i spróbowałem.-uśmiechnął się.
-Zawsze przynosiła mi mrożoną herbatę,, jak Ty kilka dni temu.
-Cieszy mnie wiadomość,że moja ciotka tak Ci pomogła.
-Bardzo mi pomogła. Wierzę,że gdyby ojciec teraz żył, na pewno byłby ze mnie dumny.
Laura spojrzała ukradkiem na chłopaka, po czym objęła ramionami kolana i zamyśliła się.
-Też bym chciała wiedzieć czy moi rodzice byliby ze mnie dumni. Czy byliby zadowoleni z tego co robię.
-Amelia była.
Brunetka szybko podniosła głowę i zmarszczyła brwi.
-Ale Ty ze mnie nie jesteś.
-Może rzeczywiście trochę przesadziłem na początku.
-Zachowałeś się bardzo okropnie..
-Chyba masz rację..
Między sąsiadami znów zapanowała cisza.
-Przepraszam,że zniszczyłam Twoje auto, naprawdę nie chciałam.-przerwała lekko rumieniąc się.
Ross natychmiast ujął jej rękę.
-Twoja ciotka nauczyła mnie też tego,że rzeczy materialne nie mają znaczenia. Najważniejsze,że wtedy Ci się nic nie stało..
Laurę ogarnęła fala czułości. Odsunęła się od niego , aby zmniejszyć wrażenie jakie na nią wywierał.
-To dobrze,że znalazłeś pracę , która daje Ci tyle radości.-rzuciła na odchodne i wstała ze stołka. -Bardzo dziękuję ,że pokazałeś mi te szczeniaki. Są naprawdę śliczne. -dodała, po czym odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu Amelii.
Brunetka przyglądała mu się z uśmiechem przez chwilę.
-To jest bardzo dobry pomysł. Bardzo chętnie popatrzę jak tresujesz te swoje psy.
-W takim razie proszę tędy.-szybkim gestem ręki wskazał drzwi prowadzące do ogrodu.
Kiedy znalazła się już na podwórku Ross`a przeżyła mały szok. Ogród, który pamiętała z dzieciństwa w ogóle nie przypominał tego co teraz widzi. Nie było śladu po tajemniczej gęstwinie krzewów i drzew, których się bała. Teraz panował tutaj porządek i ład. Regularnie strzyżona trawa, kilka krzewów róż, ozdobnych drzewek i naturalnie stojące koło płotu budy..
Laura naliczyła ich aż osiem. Ze zdumieniem przyglądała się Rossowi jak ten wita się z sześcioma małymi szczeniakami,które na jej widok od razu do niej podbiegły. Jeden z nich, ten najbardziej śmielszy zaczął lizać jej stopę. Speszona dziwnych zachowaniem psa, szybko ruszyła w stronę blondyna.
-Witaj w moim królestwie.-przywitał ją pokazując rękoma swój dobytek.
-Jestem zaskoczona.
-Dlaczego.?
-Nigdy nie przypuściłabym,że ktoś może zmienić stare , zaniedbane podwórko w coś takiego.
-To znaczy ,że Ci się podoba,?
-Jak najbardziej. Teraz jest tutaj bardzo pięknie.-odparła z zachwytem.
-Cieszy mnie Twoja opinia. Naprawdę.-skwitował z radością,podsuwając jej stołek
-Siadaj i oglądaj.
Laura posłusznie wykonała jego polecenie i skupiła wzrok na jednym ze szczeniaków.
-Jaka to rasa.?
-Wyżeł. Zobaczysz będzie kiedyś z niego świetny pies myśliwski.
-Skąd to możesz wiedzieć.?
-Znam jego ojca. Jest synem najlepszego psa myśliwskiego w tym stanie.-wskazał na jednego z psów, Brunetka uśmiechnęła się lekko do siebie.
-Wspaniały rodowód, wspaniałą krew. Uwierz mi Lauro, drugiego takiego nie ma. Zobacz na Brandy`ego jak jest zbudowany. Najlepsza rasa na psa myśliwskiego.
-Widzę, widzę..-Laurę rozbawił jego dziecinny entuzjazm.
Jednak Ross najwyraźniej tego nie dostrzegł, bo dalej kontynuował z takim samym zapałem.
-Jeszcze rok ciężkiej pracy i będzie godnym następcom. Chociaż robi już postępy. Popatrz uważnie.
-zdjął z jej kolan szczeniaka i postawił na trawie, po czym wyjął zza swoich pleców wędkę z uwiązaną na końcu małą kostką. Pomachał nią przed nosem zdezorientowanego psa i uniósł w górę. Szczeniak jednak nie podążył wzrokiem za wędką, tylko zaczął szukać tropu wodząc nosem po trawie.
Laura nie ukrywała swojego zdziwienia.
-Robiliście już to kiedyś.?
-Nigdy. Taki pies ma to już po prostu we krwi. Jestem z niego bardzo dumny.
-odparł z szerokim uśmiechem blondyn.
-Zajmujesz się zawodowo tresurą psów.?
-Tak, to moje jedyne zajęcie tutaj. - jego wzrok przeniósł się z bawiących się szczeniaków na zaciekawioną Laurę. Po nabraniu głębszego wdechu, zaczął dość obszernie wyjaśniać jej na czym polega tresura psów myśliwskich.
-I opłaca Ci się to.?-spytała z niedowierzaniem. Nie rozumiała jak ktoś taki jak Ross może utrzymywać się tylko z tresury szczeniaków.
Blondyn tylko uśmiechnął się promiennie pod nosem.
-Ohh Lauro, kiedy sprzedam tego tutaj -wskazał na szczeniaka, którym zachwycał się chwilę wcześniej-będę bardzo bogatym człowiekiem.
-Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę zapłacą Ci tyle pieniędzy za tego psa.?
-Nie tylko za psa. W cenę wchodzi też najlepsza szkoła jaką przeszedł.
-Nie grzeszysz skromnością.
-W tym przypadku nie mam żadnych powodów. Jestem uczniem najlepszego nauczyciela w tym kraju.
-Kogo.?
-Mojego ojca.-odparł nieco mniej entuzjastycznie.
-On też się tym zajmuje zawodowo.?
W tym momencie na podwórku zapadło milczenie, a dotychczasowe rozpromienione z podniecenie czekoladowe oczy Ross`a nabrały ciemniejszego odcienia.
-On..On nie żyje. Zginął kiedy miałem piętnaście lat. Wypadek podczas polowania.-odparł po chwili.
-Przepraszam..Tak mi przykro. Nie wiedziałam...-brunetka poczuła jak pieką ją policzki ze wstydu.
-Nic się nie stało. To było dawno temu.
-Ale nie rozumiem, jak Ty może..
-Jak mogę zajmować się tresurą psów myśliwskich.? Dlaczego nie? Przecież to nie one zawiniły.
Laura wyczuła w jego głosie długo skrywany ból.
-W naszych stronach polowali właściwie wszyscy, a psy mojego ojca były najlepsze. Bynajmniej tak uważali wszyscy w mieście.
Nauczył mnie wiele na temat ich hodowli, ale kiedy zginął,rzuciłem to. Nie mogłem patrzeć na te zwierzęta. -przerwał i spojrzał na swój dom. -Dopiero kiedy tutaj przyjechałem Twoja ciotka przekonała mnie, żebym znów spróbował zając się tresurą. No i spróbowałem.-uśmiechnął się.
-Zawsze przynosiła mi mrożoną herbatę,, jak Ty kilka dni temu.
-Cieszy mnie wiadomość,że moja ciotka tak Ci pomogła.
-Bardzo mi pomogła. Wierzę,że gdyby ojciec teraz żył, na pewno byłby ze mnie dumny.
Laura spojrzała ukradkiem na chłopaka, po czym objęła ramionami kolana i zamyśliła się.
-Też bym chciała wiedzieć czy moi rodzice byliby ze mnie dumni. Czy byliby zadowoleni z tego co robię.
-Amelia była.
Brunetka szybko podniosła głowę i zmarszczyła brwi.
-Ale Ty ze mnie nie jesteś.
-Może rzeczywiście trochę przesadziłem na początku.
-Zachowałeś się bardzo okropnie..
-Chyba masz rację..
Między sąsiadami znów zapanowała cisza.
-Przepraszam,że zniszczyłam Twoje auto, naprawdę nie chciałam.-przerwała lekko rumieniąc się.
Ross natychmiast ujął jej rękę.
-Twoja ciotka nauczyła mnie też tego,że rzeczy materialne nie mają znaczenia. Najważniejsze,że wtedy Ci się nic nie stało..
Laurę ogarnęła fala czułości. Odsunęła się od niego , aby zmniejszyć wrażenie jakie na nią wywierał.
-To dobrze,że znalazłeś pracę , która daje Ci tyle radości.-rzuciła na odchodne i wstała ze stołka. -Bardzo dziękuję ,że pokazałeś mi te szczeniaki. Są naprawdę śliczne. -dodała, po czym odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę domu Amelii.
wtorek, 27 stycznia 2015
Rozdział Dziewiętnasty.
-Tak, właśnie..tak było.-wyjąkała, będąc nadal w zdumieniu słowami blondynki.-Skarbie zajrzę do Ciebie jutro, a teraz będziemy się już zbierać.
-Już?-spytał lekko zszokowany Ross.
-Tak , teraz. Doskonale wiesz,że czeka mnie jeszcze remont salonu.
-Ahh, no tak.-przyznał po chwili namysłu.
-Dobrze mamusiu, możesz jechać z Rossem do domu.-powiedziała z uśmiechem Rossie.-
-To do jutra Iskierko.-Laura lekko pocałowała swoją córeczkę w czoło.
***
Kiedy byli już w domu brunetka od razu zajęła się przygotowywaniem do remontu.
Zaczęła zabezpieczać folią wszystkie meble, zerkając od czasu do czasu na Ross`a, który stał w progu i przyglądał się ścianom.
-Myślisz,że skończymy to dzisiaj.?-spytała odrywając się przy tym od pracy.
-Nie mam pojęcia. Salon jest duży.-odparł ,przyglądając się dalej gołym od obrazów ścianom.
-Chcę skończyć remont przed przyjazdem Rossie.
-Widzę,że spodobało Ci się macierzyństwo.
-Ta mała daje mi dużo radości. W sumie to nawet dobrze,że tak się stało,że ciotka kazała mi się nią opiekować.
-A co na to Twój narzeczony.?
Nie wiedziała jak zareagować. Nie wiedziała co powiedzieć. Aby uniknąć odpowiedzi pobiegła do swojego pokoju.Przebrała się w stare spodnie i koszulę znalezioną w szafie.
Spojrzała w lustro. Przez chwilę przyglądała się swojej smukłej sylwetce, po czym udała się na dół.
Przed wejściem do salonu, Ross wręczył jej kubeł z farbą i pędzel.
W milczeniu wzięli się do pracy.
Ross starannymi ruchami pędzla pokrywał powierzchni ściany.
Laura przez chwile przyglądała się na niego z podziwem. Po chwili uznała,że zbyt długo wpatruje się w jego plecy i umięśnione ramiona, westchnęła i zaczęła wchodzić na drabinę, którą wcześniej przyniósł blondyn.
Pierwsze kilka stopni przeszła badawczo, sprawdzając stan sprzętu.
Gdy tylko była na samym szczycie drabiny spojrzała na Ross`a. Tylko tym razem nie zwróciła uwagi na sylwetkę chłopaka , a na kolor jakim malował pokój.
-Żółty.?
-Nie podoba Ci się.?-Ross uśmiechnął się.
-Kto taki wybrał.?
-Twoja ciotka..
-Nie możliwe. Moja ciotka zawsze lubiła spokojne kolory.
-Może zmieniła upodobanie.
-Może.-poruszyła się, a drabina skrzypnęła ostrzegawczo.-Ale gdybym miała tutaj zamieszkać,wybrałabym zupełnie inny kolor.
-Przecież nie będziesz tutaj mieszkać do końca życia. Rok minie, a Ty razem z Rossie się stąd wyprowadzisz.-w jego głosie znów był słyszalny dawny, chłodny ton.-Dom zostanie sprzedany,a skąd wiesz,że nie spodoba się ten kolor przyszłym właścicielom.?
Co jak co, ale tutaj miał rację. Co ją obchodził ten kolor.? Przecież i tak po upływie wyznaczonego czasu wyprowadzi się stąd razem z Rossie do Los Angeles. A uwagę zwróciła mu tylko dlatego, bo wydawało się jej to naturalne.
-A na jaki kolor pomalujesz korytarz i łazienkę.?
-Nie wiem. Może też na żółto.?
-Chyba żartujesz.? Korytarz jeszcze,jeszcze ale łazienka na żółto.?-na chwilę przestała machać pędzlem.
-Taniej wyjdzie.
-Ale ja nie chcę takiego koloru.!
-Co Cię tak obchodzi ten kolor.?
-Bądź co bądź będę tutaj mieszkać jeszcze dziesięć miesięcy.!-wrzasnęła, a drabina pod nią zachwiała się.
-Jeszcze. Dobrze to ujęłaś. Na pewno więcej byś tutaj nie wytrzymała.
-Ciebie nie wytrzymam ani chwili dłużej.! -krzyknęła i w tym samym momencie drabina zaczęła uginać się jej pod nogami. Brunetka rozpaczliwie próbowała chwycić się czegokolwiek, niestety na marne.
Rozhuśtana drabina runęła wraz z Laurą wprost w silne ramiona Ross`a.
Poczuła jego ręce na swoim ciele,spoglądając w jego ciemne oczy. Ross był w tym momencie w bardzo dobrym humorze,
-Powinnaś bardziej uważać.
-Przecież uwa..żam.-wyjąkała.
-Nie prawda. Dość szybko tracisz równowagę.
-To bzdura..-próbowała się tłumaczyć,wiedząc,że i tak nie ma z nim szans.
Bowiem zamiast skupić się na jakiejś ciętej ripoście, wpatrywała się w jego usta,które były bardzo pociągające, zwłaszcza kiedy się uśmiecha.
Był taki wysoki, taki silny. Chcąc nie chcąc spojrzała mu w oczy.
Czuła jego dłonie na swoich biodrach, które wodziły co raz wyżej po jej gołej skórze pod koszulą.
Uniosła lekko głowę,spotykając się przy tym z jego ustami. Zamknęła oczy, a ich usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Wargi Ross`a były miękkie i czułe . Czuła jego rękę na swojej szyi.
-To było bardzo przyjemne.-oderwał się na chwilę od jej ust,po czym znowu zaczął ją namiętnie całować.
Laura z każdym ruchem ich warg, czuła jak ogarnia ją podniecenie. Nigdy dotąd nie doznała tyle przyjemności podczas pocałunku. Nawet nie miała takich wrażeń z Eliotem.-
-Jesteś kompletną idiotką Lauro. Tylko szalona idiotka pozwoliłaby się tak całować i pieścić.
Trzeba być kompletną idiotką,żeby robić takie rzeczy..-powtarzała sobie w myślach.
Ross co raz mocniej przyciskał ją do siebie. Tak intensywna fala doznań musiała mieć ciąg dalszy, a na to oboje nie byli przygotowani. Jako pierwszy ten fakt zrozumiał Ross, który łagodnie i stopniowo zaczął się wycofywać.
Brunetka spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do niej co właśnie zrobiła.Spuściła szybko wzrok. Co ją opętało.? Dlaczego dała się tak ponieść emocjom.?
Ross widząc zmieszanie brunetki chrząknął, zwracając na siebie uwagę.
-Może chcesz zobaczyć jak zajmuję się szczeniakami.?-zaproponował ni z tego, ni z owego.
***
Hej, hej Pysiaczki. :*
Przyznam Wam się szczerze,że do tego rozdziału zabierałam się bardzo długo. -.-
Ale w końcu jest. ! :)
I to z Raurą. ! :D Bierzcie i cieszcie się. ! :)
Miłego czytania. ! :*
Pozdrawiem ciepło,
Maddie Moon.
środa, 21 stycznia 2015
Rozdział Osiemnasty.
-Dzwonili ze szpitala. Rossie się obudziła. !-krzyknęła z przejęciem Laura.
-Naprawdę.? To wspaniała wiadomość.! odparł blondyn,lekko uśmiechając się -najwyraźniej gorycz jaką czuł przed chwilą, minęła.-Jak się czuje.?
-Nic nie wiem na ten temat. Lekarz kazał mi się pojawić w szpitalu jak najszybciej to możliwe.
-Podwiozę Cię.-zaoferował.
-Byłabym Ci bardzo wdzięczna.
-W porządku To Ty się ubieraj,a ja poczekam na Ciebie na dole. No chyba,że Ci w tym pomóc.-zażartował,wycedzając swoje śnieżnobiałe zęby.
-Ross, tam są drzwi.- brunetka odwzajemniła uśmiech wskazując płynnym ruchem ręki wyjście.
Chłopak uśmiechnął się tym razem pod nosem,po czym wyszedł z pokoju.
Laura pośpiesznie podbiegła do szafy i zaczęła wkładać na siebie biały sweterek i kremowe spodnie.
W miedzy czasie nadal w jej głowie przedstawiała się scena,która miała miejsce kilka minut temu.
Na szczęście nic się nie stało, do niczego nie doszło. Była całkowicie przekonana,że gdyby nie ten telefon pocałowaliby się. W tamtej chwili bardzo go pragnęła,chciała tego bardziej niż czegokolwiek, ale teraz gdy o tym myślała cieszyła się w duchu z takiego obrotu spraw. Jeszcze tego brakowało,żeby zakochała się w Rossie Lynch`u. To zupełnie niewłaściwie, biorąc pod uwagę,że jest już zaręczona. Ale czy na pewno zakochana.? Na to pytanie Laura nie potrafiła sobie teraz odpowiedzieć. Zbyt dużo się miedzy nią a Eliotem wydarzyło..
Wyczerpana intensywnością swoich myśli lekko westchnęła, gładząc opuszkami palców malutki pierścionek zaręczynowy,który podarował jej Eliot na 23 urodziny.
Z lekkim zawahaniem zdjęła go i odłożyła na stolik nocny,po czym zbiegła szybciutko na dół.
-Jestem już gotowa.
-W taki razie możemy jechać.-skinął głową,otwierając jej drzwi .
Przez dość długą chwilę w świeżo wyklepanym vanie panowała grobowa cisza.
Laura podążała wzrokiem po mijanych drzewach i domach, natomiast Ross zerkał na nią co chwila,uśmiechając się pod nosem.
W końcu nie wytrzymał i przysunął ją do siebie, układając jej głowę na swoim ramieniu.
Laura była na tyle zszokowana jego zachowaniem,że nie była nawet wstanie zaprotestować. Co gorsza nie chciała protestować,bo tak cholernie się jej to podobało. Mimo to nadal nic się nie odezwała,albowiem jej uśmiech wyrażał zupełnie więcej niż tysiąc słów.
-To gdzie tym razem wyjedziesz.?-zagaił blondyn, aby przerwać niezręczna ciszę.
Brunetka podniosła lekko głowę,nie rozumiejąc do czego zmierza tym pytaniem.
-Nie rozumiem.
-Kiedy skończy się rok, będziesz mogła wyjechać z Littleton. Pewnie sprzedasz dom po Amelii i wyjedziesz z Rossie gdzieś w świat.-mówił opanowanym głosem, jednak był w nim wyczuwalny lekki smutek.
-Tak naprawdę to nie wiem co jeszcze zrobię. Do końca pobytu tutaj zostało mi jeszcze 10 miesięcy. Wiele może się zdarzyć.
-Masz rację. Nawet nie wiesz co Cię tutaj może jeszcze spotkać.-spojrzał na nią na chwilę.
-Wszystko mi jedno co to będzie, byleby by było dobre.-westchnęła cicho.
-Kto wie.-burknął tajemniczo.
Laura spojrzała na niego pytającą miną, ale on tylko uśmiechnął się do niej.
Po godzinnej podróży byli już pod szpitalem w Denver. W izbie przyjęć poinformowano ich,że mała leży w sali 109 i ,że lekarz już na nich czeka.
Laura na początek posłusznie udała się w towarzystwie Ross`a do gabinetu lekarza zajmującego się Rossie.
-Dzień Dobry panie doktorze. Jestem Laura Marano, mama Rossie. Jak ona się teraz czuje.?
-Witam panią. Proszę siadać,-siwy , dość wysoki mężczyzna wskazał palcem na krzesło stojącą naprzeciwko niego.-Więc tak, po skomplikowanej operacji, pani córeczka zapadła w śpiączkę...
-Może pan przejść do rzeczy.?-spytała lekko zdenerwowana . Tak bardzo chciała zobaczyć się z córką. Przez tą chorobę, nie była u niej już dobre cztery dni.
-Gdy tylko Rosalinda obudziła się, zleciłem serię badań kontrolnych. Z nich wynika,że nie powinny pojawić się żadne komplikacje, nie ma śladów świadczących o pojawieniu się paraliżu. Choć zalecałbym zapisać córeczkę na basen lub na rehabilitację, aby mogła całkowicie wrócić do sprawności fizycznej.Jednym słowem pani córka czuję się bardzo dobrze i lada dzień damy jej wypis.
-Tak bardzo się cieszę, panie doktorze. Bardzo dziękuje,że uratował pan moją córkę. Tyle panu zawdzięczam.-Laura nie kryła wzruszenia i wdzięczności. Tak bardzo ucieszył ją fakt,że jej córeczka, jej mała iskierka żyje.
-To moja praca, pani Lauro. Może to nie wymarzone hobby, ale dla takich chwil jak ta, kiedy widzę uśmiech na twarzy rodzica mojego pacjenta,warto żyć. A teraz możecie państwo iść do naszej małej pacjentki.-odparł z uśmiechem lekarz.
Laurze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Niczym struś pędziwiatr wybiegła z gabinetu i udała się do sali, gdzie leżała mała.
-Iskierko, tak się cieszę,że nic Ci nie jest. Tak mi Ciebie brakowało.-mówiła przez łzy, tuląc małą do swojej piersi.
-Mamo, nie płacz. Jestem tutaj.
-Nawet nie wiesz córeczko jak ja się o Ciebie martwiłam. W dodatku musiałam samotnie znosić obecność Ross`a.-zwierzyła się cicho brunetka.
Dziewczynka widząc,że chłopak o , którym mowa wchodzi do sali zaczęła szeptać.
-Mamusiu, Ross nie jest wcale taki zły. Mógłby być nawet moim tatą.-szepnęła dumnie.
Laura słysząc ostatnie słowa z ust blondynki, mało co nie zemdlała. Odsunęła się od niej na moment i przyglądała się jej zszokowanymi oczami.
-Co Ty powiedziałaś.?-nie mogła uwierzyć swoim uszom. Musiała jeszcze raz to usłyszeć.
-Mówiłam,że Ross mógłby być moim nowym tatą, a Twoim mężem.
Laura całkowicie zdębiała. Nigdy do głowy by jej nie przyszło,że jej własna(no prawie) córka będzie ją swatać z sąsiadem.
-O czym Wy tak szepczecie.?-nagle zza pleców pojawił się niczego nieświadomy głos Ross`a.
-Właście mówiłam mamie,że chcę nową lalkę Barbie.-powiedziała radośnie blondynka, jak gdyby nigdy nic.
-Naprawdę.? To wspaniała wiadomość.! odparł blondyn,lekko uśmiechając się -najwyraźniej gorycz jaką czuł przed chwilą, minęła.-Jak się czuje.?
-Nic nie wiem na ten temat. Lekarz kazał mi się pojawić w szpitalu jak najszybciej to możliwe.
-Podwiozę Cię.-zaoferował.
-Byłabym Ci bardzo wdzięczna.
-W porządku To Ty się ubieraj,a ja poczekam na Ciebie na dole. No chyba,że Ci w tym pomóc.-zażartował,wycedzając swoje śnieżnobiałe zęby.
-Ross, tam są drzwi.- brunetka odwzajemniła uśmiech wskazując płynnym ruchem ręki wyjście.
Chłopak uśmiechnął się tym razem pod nosem,po czym wyszedł z pokoju.
Laura pośpiesznie podbiegła do szafy i zaczęła wkładać na siebie biały sweterek i kremowe spodnie.
W miedzy czasie nadal w jej głowie przedstawiała się scena,która miała miejsce kilka minut temu.
Na szczęście nic się nie stało, do niczego nie doszło. Była całkowicie przekonana,że gdyby nie ten telefon pocałowaliby się. W tamtej chwili bardzo go pragnęła,chciała tego bardziej niż czegokolwiek, ale teraz gdy o tym myślała cieszyła się w duchu z takiego obrotu spraw. Jeszcze tego brakowało,żeby zakochała się w Rossie Lynch`u. To zupełnie niewłaściwie, biorąc pod uwagę,że jest już zaręczona. Ale czy na pewno zakochana.? Na to pytanie Laura nie potrafiła sobie teraz odpowiedzieć. Zbyt dużo się miedzy nią a Eliotem wydarzyło..
Wyczerpana intensywnością swoich myśli lekko westchnęła, gładząc opuszkami palców malutki pierścionek zaręczynowy,który podarował jej Eliot na 23 urodziny.
Z lekkim zawahaniem zdjęła go i odłożyła na stolik nocny,po czym zbiegła szybciutko na dół.
-Jestem już gotowa.
-W taki razie możemy jechać.-skinął głową,otwierając jej drzwi .
Przez dość długą chwilę w świeżo wyklepanym vanie panowała grobowa cisza.
Laura podążała wzrokiem po mijanych drzewach i domach, natomiast Ross zerkał na nią co chwila,uśmiechając się pod nosem.
W końcu nie wytrzymał i przysunął ją do siebie, układając jej głowę na swoim ramieniu.
Laura była na tyle zszokowana jego zachowaniem,że nie była nawet wstanie zaprotestować. Co gorsza nie chciała protestować,bo tak cholernie się jej to podobało. Mimo to nadal nic się nie odezwała,albowiem jej uśmiech wyrażał zupełnie więcej niż tysiąc słów.
-To gdzie tym razem wyjedziesz.?-zagaił blondyn, aby przerwać niezręczna ciszę.
Brunetka podniosła lekko głowę,nie rozumiejąc do czego zmierza tym pytaniem.
-Nie rozumiem.
-Kiedy skończy się rok, będziesz mogła wyjechać z Littleton. Pewnie sprzedasz dom po Amelii i wyjedziesz z Rossie gdzieś w świat.-mówił opanowanym głosem, jednak był w nim wyczuwalny lekki smutek.
-Tak naprawdę to nie wiem co jeszcze zrobię. Do końca pobytu tutaj zostało mi jeszcze 10 miesięcy. Wiele może się zdarzyć.
-Masz rację. Nawet nie wiesz co Cię tutaj może jeszcze spotkać.-spojrzał na nią na chwilę.
-Wszystko mi jedno co to będzie, byleby by było dobre.-westchnęła cicho.
-Kto wie.-burknął tajemniczo.
Laura spojrzała na niego pytającą miną, ale on tylko uśmiechnął się do niej.
Po godzinnej podróży byli już pod szpitalem w Denver. W izbie przyjęć poinformowano ich,że mała leży w sali 109 i ,że lekarz już na nich czeka.
Laura na początek posłusznie udała się w towarzystwie Ross`a do gabinetu lekarza zajmującego się Rossie.
-Dzień Dobry panie doktorze. Jestem Laura Marano, mama Rossie. Jak ona się teraz czuje.?
-Witam panią. Proszę siadać,-siwy , dość wysoki mężczyzna wskazał palcem na krzesło stojącą naprzeciwko niego.-Więc tak, po skomplikowanej operacji, pani córeczka zapadła w śpiączkę...
-Może pan przejść do rzeczy.?-spytała lekko zdenerwowana . Tak bardzo chciała zobaczyć się z córką. Przez tą chorobę, nie była u niej już dobre cztery dni.
-Gdy tylko Rosalinda obudziła się, zleciłem serię badań kontrolnych. Z nich wynika,że nie powinny pojawić się żadne komplikacje, nie ma śladów świadczących o pojawieniu się paraliżu. Choć zalecałbym zapisać córeczkę na basen lub na rehabilitację, aby mogła całkowicie wrócić do sprawności fizycznej.Jednym słowem pani córka czuję się bardzo dobrze i lada dzień damy jej wypis.
-Tak bardzo się cieszę, panie doktorze. Bardzo dziękuje,że uratował pan moją córkę. Tyle panu zawdzięczam.-Laura nie kryła wzruszenia i wdzięczności. Tak bardzo ucieszył ją fakt,że jej córeczka, jej mała iskierka żyje.
-To moja praca, pani Lauro. Może to nie wymarzone hobby, ale dla takich chwil jak ta, kiedy widzę uśmiech na twarzy rodzica mojego pacjenta,warto żyć. A teraz możecie państwo iść do naszej małej pacjentki.-odparł z uśmiechem lekarz.
Laurze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Niczym struś pędziwiatr wybiegła z gabinetu i udała się do sali, gdzie leżała mała.
-Iskierko, tak się cieszę,że nic Ci nie jest. Tak mi Ciebie brakowało.-mówiła przez łzy, tuląc małą do swojej piersi.
-Mamo, nie płacz. Jestem tutaj.
-Nawet nie wiesz córeczko jak ja się o Ciebie martwiłam. W dodatku musiałam samotnie znosić obecność Ross`a.-zwierzyła się cicho brunetka.
Dziewczynka widząc,że chłopak o , którym mowa wchodzi do sali zaczęła szeptać.
-Mamusiu, Ross nie jest wcale taki zły. Mógłby być nawet moim tatą.-szepnęła dumnie.
Laura słysząc ostatnie słowa z ust blondynki, mało co nie zemdlała. Odsunęła się od niej na moment i przyglądała się jej zszokowanymi oczami.
-Co Ty powiedziałaś.?-nie mogła uwierzyć swoim uszom. Musiała jeszcze raz to usłyszeć.
-Mówiłam,że Ross mógłby być moim nowym tatą, a Twoim mężem.
Laura całkowicie zdębiała. Nigdy do głowy by jej nie przyszło,że jej własna(no prawie) córka będzie ją swatać z sąsiadem.
-O czym Wy tak szepczecie.?-nagle zza pleców pojawił się niczego nieświadomy głos Ross`a.
-Właście mówiłam mamie,że chcę nową lalkę Barbie.-powiedziała radośnie blondynka, jak gdyby nigdy nic.
***
Hej, Hej. :*
To znowu ja! :D
Dziś z świeżutkim rozdziałem. ;D
No wiem, krótki, ale jest. To najważniejsze.;D
I co.? Rossie cała i zdrowa. ;) Ja to umiem wybrnąć z opresji.;D
Kurde fajnie mi się dziś pisało. A wiecie czemu.?
Dobra, dobra powiem Wam. :D
..
Dzięki Wam i Waszym komentarzom. ! :* Są naprawdę słodkie i kochane. ;)
Dzięki Waszym opinią mój dzień staje się lepszy. ! <3
Miłego czytania. :**
Pozdrawiam,
Maddie Moon.
wtorek, 20 stycznia 2015
Rozdział Siedemnasty.
Gdy tylko ciało Laury opadło na podłogę, Ross natychmiast rzucił swoją dotychczasową pracę i podbiegł do niej. Próbował ją jakoś ocudzic, jednak nawoływanie czy lekkie klepniecie po jej bladych policzkach nic nie dały. W końcu zdecydował się na nieco radykalny środek-sole trzeźwiące. Szybkim i płynnym ruchem wziął na ręce nieprzytomną Laurę i zaniósł ją do sypialni,po czym zbiegł na dół po flakonik.
Kiedy już znalazł pożądane lekarstwo, nie czekając ani chwili dłużej podstawił buteleczkę pod nos brunetki.
Na szczęście tym razem na reakcje nie musiał długo czekać, Laura wręcz natychmiastowo otworzyła oczy,zanosząc się przy okazji kaszlem.
-Zabierz stąd to cholerstwo zanim się do reszty uduszę.!-wyjąkała,spoglądając wściekle na Ross`a,który pochylał się nad nią.
-To był jedyny sposób,żeby Cię doprowadzić do normalnego stanu. Zresztą Ty to masz pomysły, wiesz jak się wystraszyłem.? Myślałem,że Cię...
-Oszczędź mi szczegółów co chciałeś ze mną zrobić.-przerwała mu wypowiedz,rozglądając się po swojej sypialni. Nie mogła sobie przypomnieć, jak się tutaj znalazła. Jedyne co pamiętała, to telefon od Eliota,reszta jakby uległa samo destrukcji.
-Nie miałem tego na myśli. W każdym razie co Ci się stało.? Wczoraj wyglądałaś normalnie.
Laura słysząc ostatnie zdanie, lekko przymrużyła oczy. Dopiero w tej chwili blondyn zdał sobie sprawę, co przed chwilą powiedział.
-Skąd wiesz jak wczoraj wyglądałam.?-spytała podejrzliwie.
Ross zawahał się. Wiedział,że teraz każde jego słowo może być użyte przeciwko niemu.
Na pewno brunetka nie za dobrze przyjęłaby wiadomość o tym,że jej sąsiad ją obserwuje każdego dnia i pilnuje,żeby nie zrobiła nic głupiego.
-Jesteśmy sąsiadami,więc to oczywiste,że Cię widziałem.-odetchnął z ulgą,po czym położył się obok niej. Prawą ręką zaczął gładzic jej policzki, a potem czoło.
-Masz gorączkę. Boli cię coś.?-pytał z przejęciem.
Laura przez chwilę leżała w milczeniu ,cały czas przyglądając się Rossowi,który czule gładził palcami jej policzki.
-Boli mnie głowa.
-To na pewno grypa.
-Nie sądzę. Bardziej obstawiałabym jakiś wirus.
Ross słysząc to lekko się od niej odchylił, aby móc sprawdzić czy się z niego czasem nie nabija.
-Wirus.? Chyba żartujesz.
Laura była na tyle wyczerpana,że nie miała już ochoty na zgryźliwe uwagi pod jego adresem.
-A widzisz,żebym się śmiała.? -spojrzała na niego zmęczonymi oczami.
-Jak to możliwe.? Przecież Sydney to bardzo porządne miasto.
-Przed pobytem w Sydney, pojechałam na dwa tygodnie do Kambodży.
-Do Kambodży.?-spytał lekko zszokowany.-Co tam robiłaś tyle czasu.?
-Ciotka nie wspominała,że pracuje jako wolontariusz Czerwonego Krzyża.?
-Nie. Mówiła tylko,że często podróżujesz i to całe Twoje życie.
-To prawda.
-To opowiesz mi co robiłaś w tej Kambodży i skąd ten wirus?-spytał, lekko podnosząc jej głowę i kładąc na swoim ramieniu.
Dziewczyna była już tak słaba,że nie miała siły się bronic. Nawet jej się to podobało.
Jego ramię było silne i opiekuńcze. Mogła z całkowitym przekonaniem powiedzieć,że w tej chwili poczuła się bezpiecznie. Mimo,że nie chciała już nic mówić, zdobyła się na ten wysiłek.
-W Kambodży jak i w innych krajach afrykańskich panuje bardzo wielki głód, a do tego,żeby było mało non stop panują jakieś wirusy,które bardzo często przenoszą owady takie jak na przykład komary. Dlatego ja i parę innych wolontariuszy jeździmy tam ,aby rozwozić żywność czy szczepić dzieci.
-Źle Cię oceniłem.-przyznał po chwili.
Laura chciała mu odpowiedzieć to samo, jednak choroba znów dała o sobie poznać.
Ross widząc w jakim stanie jest jego sąsiadka, oparł jej głowę o poduszkę.
-Zadzwonię po doktora. Może mają jakieś szczepionki.
-Nie musisz tego dla mnie robić.
-Ale chcę. Zresztą Amelia i Rossie by mi tego nie wybaczyły,że zostawiłem Cie w chorobie. Zaraz wracam.-szybkim krokiem wyszedł z pokoju.
Teraz Laura mogła pobyć przez chwilę sama. Mogła pozbierać myśli.
Nie rozumiała, skąd taka zmiana w zachowaniu Ross`a. Jeszcze kilka tygodni temu, zabiłby ją nawet wzrokiem. A dziś .? Opiekuńczy,troskliwy. Musiało być w tym drugie dno. Mimo,że była wolontariuszką nie wierzyła w zupełnie bezinteresowną pomoc. Zawsze musi być jakiś haczyk. Zawsze.!
Rozmyślając o tym, nawet nie zauważyła jak chłopak znów pojawił się obok niej.\
-Doktor Farell będzie tutaj za jakieś 15 minut.
-Dobrze.
Lekarz jak obiecał zjawił się najszybciej jak tylko potrafił.
Po kilku rutynowych badaniach, potwierdził słowa Laury. Dziewczyna miała niegroźny atak malarii,który prawdopodobnie nasilił się pod wpływem zmiany klimatu i miejsca pobytu.
Na szczęście dr. Farell zawsze nosił ze sobą szczepionkę na ten przypadek,więc nie zastanawiając się długo,podał ją dożylnie ledwo kontaktującej dziewczynie.
-Szczepionka powinna zadziałaś natychmiastowo,ale dobrze by było,żeby pani teraz odpoczęła. Sen jest teraz dla pani bardziej wskazany niż ta szczepionka.-zalecił, po czym pożegnał się i wyszedł.
Zasnęła niemal natychmiast, gdy tylko Ross opuścił jej pokój,wychodząc razem z lekarzem.
Wykończona przespała resztę dnia.
Obudziła się dopiero rano następnego dnia. Gorączka ustąpiła, a razem z nią dreszcze. Przeciągnęła się więc jak kot i usiadła na łóżku. Przez chwilę przyglądała się widokowi za oknem,gdy nagle do jej sypialni wbiegł Ross. Szybkim ruchem odwróciła się w jego stronę.
-Obudziłaś się. !-krzyknął radośnie,trzymając w ręku kubek jakiegoś ciepłego pokoju.
-Nie wiedziałam,że moja pobudka sprawi Ci tyle radości.Siadaj.-stwierdziła,pokazując mu ręka miejsce obok siebie.
-Proszę to dla Ciebie.-podał jej kubek.
-Co to.? Nie wygląda mi to na mrożoną herbatę.
-Mleko z miodem,imbirem,cynamonem i szczyptą papryki.
Spojrzała niechętnie na kubek. Sam fakt ,że było tam tyle przypraw nie zachęcało do spożycia.
Mimo to spróbowała. Ku jej zaskoczeniu, ta dość nietypowa mieszanka była naprawdę smaczna.
-Bardzo dobre.!
-Wiedziałem,że Ci posmakuje. Zrobiłem go według mojego rodzinnego przepisu.-powiedział dumnie.
-Naprawdę.?-spytała z niedowierzaniem.
-Moja mama zawsze robiła ten napój,gdy ja albo moje rodzeństwo byliśmy chorzy.
-Masz rodzeństwo.?-spytała, biorąc kolejny łyk napoju.
Pokiwał głową.
-Mam czwórkę rodzeństwa. Trzech braci i siostrę.
-Chciałabym mieć takie rodzeństwo. Niestety jestem jedynaczką.-powiedziała z lekkim żalem.
-Wiem, Amelia mi o tym mówiła.
Laura uśmiechnęła się do niego.
-Nie wiedziałam,że masz tyle rodzeństwa,chociaż tyle ciotka mi o Tobie pisała.-odparła po chwili.
Zresztą nie tylko o tym ciotka zapomniała wspomnieć. Pisała,że jest dobry i uczynny, ale słowem nie napisała jak cholernie jest przystojny. Nic nie wspomniała o jego jasnych włosach,o jego cudownych czekoladowych oczach czy dobrze zbudowanej sylwetce i sile...
-Co Ci Amelia o mnie napisała.?
Laura spojrzała ciepło na blondyna,po czym wzięła następny łyk mleka i oblizała wargi.
Wzrok Ross`a przez chwilę utkwił na jej ustach.
-Pisała,że miałeś jakieś kłopoty ,że jesteś jej sąsiadem,dużo jej pomagałeś. Bardzo Cię lubiła i ceniła.-odparła szczerze.
Spojrzał na nią jeszcze bardziej intensywniej, wyjmując szklankę z jej rąk i kładąc na nocnej szafce.
-A Ty co o mnie sądzisz.? Teraz kiedy lepiej mnie poznałaś.? Dalej sądzisz,że mógłbym wykorzystać Twoją ciotkę dla własnej korzyści.?
Otworzyła usta z wrażenia.
-Nie zrobiłem tego. Nie chciałem być tym wykonawcą, ale Twoja ciotka poprosiła mnie o to. Nie mogłem jej odmówić. Tyle dla mnie zrobiła. Dwa lata temu mieszkałem w Nowym Jorku, miałem tam sporą willę i dobrze prosperującą firmę.Jednak życie to nie bajka i w końcu zaczęły się pojawiać problemy zawodowe,potem prywatne. Nie wiesz nawet ile straciłem. Zdruzgotany przeniosłem się tutaj.
Poznałem wtedy Twoją ciotkę.-uśmiechnął się słabo.-To ona nauczyła mnie,że pieniądze nie dają szczęścia. Nadal uważasz,że mógłbym ją do czegoś namówić.?
Widać było,ze bardzo zależało mu na jej opinii. Pochylił się nad nią na tyle blisko,że niemal stykali się czubkami nosów.
Laura wzięła głośny wdech do płuc.
-Amelia robiła zawsze to co uważała za stosowne. Jeśli taka była jej wola.
Niespodziewanie chłopak ujął jej dłoń w swoją.
-Mamy ze sobą coś wspólnego. Oboje straciliśmy osobę, na której nam zależało.
Laura po raz kolejny przeżyła szok. Z dnia na dzień ten chłopak zaskakiwał ją jeszcze bardziej.
Tylko tym razem na lepsze. Czuła jak rośnie w niej ekscytacja, nietypowy rodzaj podniecenia.
W tym momencie pragnęła tylko znaleźć się w jego ramionach,objąć go..
Patrzyła jak zahipnotyzowana na jego źrenice,lekko uchylone usta.
Wodził wzrokiem po jej twarzy,przenosząc go z drżących warg ku lekko zaskoczonym oczom i znów zatrzymując się na ustach.
Delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Serce Laury zabiło mocniej. Powoli kierował swoje wargi w stronę jej ust.. gdy nagle po pokoju rozległ się dźwięk telefonu.
Laura szybko odsunęła się od Ross`a i podbiegł do stolika,gdzie leżał jej telefon.
Chłopak natomiast siedział dalej na łóżku,mrugając oczami ze zdumienia.
Ocknął się dopiero,gdy Laura skończyła rozmowę przez telefon.
-Kto dzwonił.?-spytał niechętnie.
Kiedy już znalazł pożądane lekarstwo, nie czekając ani chwili dłużej podstawił buteleczkę pod nos brunetki.
Na szczęście tym razem na reakcje nie musiał długo czekać, Laura wręcz natychmiastowo otworzyła oczy,zanosząc się przy okazji kaszlem.
-Zabierz stąd to cholerstwo zanim się do reszty uduszę.!-wyjąkała,spoglądając wściekle na Ross`a,który pochylał się nad nią.
-To był jedyny sposób,żeby Cię doprowadzić do normalnego stanu. Zresztą Ty to masz pomysły, wiesz jak się wystraszyłem.? Myślałem,że Cię...
-Oszczędź mi szczegółów co chciałeś ze mną zrobić.-przerwała mu wypowiedz,rozglądając się po swojej sypialni. Nie mogła sobie przypomnieć, jak się tutaj znalazła. Jedyne co pamiętała, to telefon od Eliota,reszta jakby uległa samo destrukcji.
-Nie miałem tego na myśli. W każdym razie co Ci się stało.? Wczoraj wyglądałaś normalnie.
Laura słysząc ostatnie zdanie, lekko przymrużyła oczy. Dopiero w tej chwili blondyn zdał sobie sprawę, co przed chwilą powiedział.
-Skąd wiesz jak wczoraj wyglądałam.?-spytała podejrzliwie.
Ross zawahał się. Wiedział,że teraz każde jego słowo może być użyte przeciwko niemu.
Na pewno brunetka nie za dobrze przyjęłaby wiadomość o tym,że jej sąsiad ją obserwuje każdego dnia i pilnuje,żeby nie zrobiła nic głupiego.
-Jesteśmy sąsiadami,więc to oczywiste,że Cię widziałem.-odetchnął z ulgą,po czym położył się obok niej. Prawą ręką zaczął gładzic jej policzki, a potem czoło.
-Masz gorączkę. Boli cię coś.?-pytał z przejęciem.
Laura przez chwilę leżała w milczeniu ,cały czas przyglądając się Rossowi,który czule gładził palcami jej policzki.
-Boli mnie głowa.
-To na pewno grypa.
-Nie sądzę. Bardziej obstawiałabym jakiś wirus.
Ross słysząc to lekko się od niej odchylił, aby móc sprawdzić czy się z niego czasem nie nabija.
-Wirus.? Chyba żartujesz.
Laura była na tyle wyczerpana,że nie miała już ochoty na zgryźliwe uwagi pod jego adresem.
-A widzisz,żebym się śmiała.? -spojrzała na niego zmęczonymi oczami.
-Jak to możliwe.? Przecież Sydney to bardzo porządne miasto.
-Przed pobytem w Sydney, pojechałam na dwa tygodnie do Kambodży.
-Do Kambodży.?-spytał lekko zszokowany.-Co tam robiłaś tyle czasu.?
-Ciotka nie wspominała,że pracuje jako wolontariusz Czerwonego Krzyża.?
-Nie. Mówiła tylko,że często podróżujesz i to całe Twoje życie.
-To prawda.
-To opowiesz mi co robiłaś w tej Kambodży i skąd ten wirus?-spytał, lekko podnosząc jej głowę i kładąc na swoim ramieniu.
Dziewczyna była już tak słaba,że nie miała siły się bronic. Nawet jej się to podobało.
Jego ramię było silne i opiekuńcze. Mogła z całkowitym przekonaniem powiedzieć,że w tej chwili poczuła się bezpiecznie. Mimo,że nie chciała już nic mówić, zdobyła się na ten wysiłek.
-W Kambodży jak i w innych krajach afrykańskich panuje bardzo wielki głód, a do tego,żeby było mało non stop panują jakieś wirusy,które bardzo często przenoszą owady takie jak na przykład komary. Dlatego ja i parę innych wolontariuszy jeździmy tam ,aby rozwozić żywność czy szczepić dzieci.
-Źle Cię oceniłem.-przyznał po chwili.
Laura chciała mu odpowiedzieć to samo, jednak choroba znów dała o sobie poznać.
Ross widząc w jakim stanie jest jego sąsiadka, oparł jej głowę o poduszkę.
-Zadzwonię po doktora. Może mają jakieś szczepionki.
-Nie musisz tego dla mnie robić.
-Ale chcę. Zresztą Amelia i Rossie by mi tego nie wybaczyły,że zostawiłem Cie w chorobie. Zaraz wracam.-szybkim krokiem wyszedł z pokoju.
Teraz Laura mogła pobyć przez chwilę sama. Mogła pozbierać myśli.
Nie rozumiała, skąd taka zmiana w zachowaniu Ross`a. Jeszcze kilka tygodni temu, zabiłby ją nawet wzrokiem. A dziś .? Opiekuńczy,troskliwy. Musiało być w tym drugie dno. Mimo,że była wolontariuszką nie wierzyła w zupełnie bezinteresowną pomoc. Zawsze musi być jakiś haczyk. Zawsze.!
Rozmyślając o tym, nawet nie zauważyła jak chłopak znów pojawił się obok niej.\
-Doktor Farell będzie tutaj za jakieś 15 minut.
-Dobrze.
Lekarz jak obiecał zjawił się najszybciej jak tylko potrafił.
Po kilku rutynowych badaniach, potwierdził słowa Laury. Dziewczyna miała niegroźny atak malarii,który prawdopodobnie nasilił się pod wpływem zmiany klimatu i miejsca pobytu.
Na szczęście dr. Farell zawsze nosił ze sobą szczepionkę na ten przypadek,więc nie zastanawiając się długo,podał ją dożylnie ledwo kontaktującej dziewczynie.
-Szczepionka powinna zadziałaś natychmiastowo,ale dobrze by było,żeby pani teraz odpoczęła. Sen jest teraz dla pani bardziej wskazany niż ta szczepionka.-zalecił, po czym pożegnał się i wyszedł.
Zasnęła niemal natychmiast, gdy tylko Ross opuścił jej pokój,wychodząc razem z lekarzem.
Wykończona przespała resztę dnia.
Obudziła się dopiero rano następnego dnia. Gorączka ustąpiła, a razem z nią dreszcze. Przeciągnęła się więc jak kot i usiadła na łóżku. Przez chwilę przyglądała się widokowi za oknem,gdy nagle do jej sypialni wbiegł Ross. Szybkim ruchem odwróciła się w jego stronę.
-Obudziłaś się. !-krzyknął radośnie,trzymając w ręku kubek jakiegoś ciepłego pokoju.
-Nie wiedziałam,że moja pobudka sprawi Ci tyle radości.Siadaj.-stwierdziła,pokazując mu ręka miejsce obok siebie.
-Proszę to dla Ciebie.-podał jej kubek.
-Co to.? Nie wygląda mi to na mrożoną herbatę.
-Mleko z miodem,imbirem,cynamonem i szczyptą papryki.
Spojrzała niechętnie na kubek. Sam fakt ,że było tam tyle przypraw nie zachęcało do spożycia.
Mimo to spróbowała. Ku jej zaskoczeniu, ta dość nietypowa mieszanka była naprawdę smaczna.
-Bardzo dobre.!
-Wiedziałem,że Ci posmakuje. Zrobiłem go według mojego rodzinnego przepisu.-powiedział dumnie.
-Naprawdę.?-spytała z niedowierzaniem.
-Moja mama zawsze robiła ten napój,gdy ja albo moje rodzeństwo byliśmy chorzy.
-Masz rodzeństwo.?-spytała, biorąc kolejny łyk napoju.
Pokiwał głową.
-Mam czwórkę rodzeństwa. Trzech braci i siostrę.
-Chciałabym mieć takie rodzeństwo. Niestety jestem jedynaczką.-powiedziała z lekkim żalem.
-Wiem, Amelia mi o tym mówiła.
Laura uśmiechnęła się do niego.
-Nie wiedziałam,że masz tyle rodzeństwa,chociaż tyle ciotka mi o Tobie pisała.-odparła po chwili.
Zresztą nie tylko o tym ciotka zapomniała wspomnieć. Pisała,że jest dobry i uczynny, ale słowem nie napisała jak cholernie jest przystojny. Nic nie wspomniała o jego jasnych włosach,o jego cudownych czekoladowych oczach czy dobrze zbudowanej sylwetce i sile...
-Co Ci Amelia o mnie napisała.?
Laura spojrzała ciepło na blondyna,po czym wzięła następny łyk mleka i oblizała wargi.
Wzrok Ross`a przez chwilę utkwił na jej ustach.
-Pisała,że miałeś jakieś kłopoty ,że jesteś jej sąsiadem,dużo jej pomagałeś. Bardzo Cię lubiła i ceniła.-odparła szczerze.
Spojrzał na nią jeszcze bardziej intensywniej, wyjmując szklankę z jej rąk i kładąc na nocnej szafce.
-A Ty co o mnie sądzisz.? Teraz kiedy lepiej mnie poznałaś.? Dalej sądzisz,że mógłbym wykorzystać Twoją ciotkę dla własnej korzyści.?
Otworzyła usta z wrażenia.
-Nie zrobiłem tego. Nie chciałem być tym wykonawcą, ale Twoja ciotka poprosiła mnie o to. Nie mogłem jej odmówić. Tyle dla mnie zrobiła. Dwa lata temu mieszkałem w Nowym Jorku, miałem tam sporą willę i dobrze prosperującą firmę.Jednak życie to nie bajka i w końcu zaczęły się pojawiać problemy zawodowe,potem prywatne. Nie wiesz nawet ile straciłem. Zdruzgotany przeniosłem się tutaj.
Poznałem wtedy Twoją ciotkę.-uśmiechnął się słabo.-To ona nauczyła mnie,że pieniądze nie dają szczęścia. Nadal uważasz,że mógłbym ją do czegoś namówić.?
Widać było,ze bardzo zależało mu na jej opinii. Pochylił się nad nią na tyle blisko,że niemal stykali się czubkami nosów.
Laura wzięła głośny wdech do płuc.
-Amelia robiła zawsze to co uważała za stosowne. Jeśli taka była jej wola.
Niespodziewanie chłopak ujął jej dłoń w swoją.
-Mamy ze sobą coś wspólnego. Oboje straciliśmy osobę, na której nam zależało.
Laura po raz kolejny przeżyła szok. Z dnia na dzień ten chłopak zaskakiwał ją jeszcze bardziej.
Tylko tym razem na lepsze. Czuła jak rośnie w niej ekscytacja, nietypowy rodzaj podniecenia.
W tym momencie pragnęła tylko znaleźć się w jego ramionach,objąć go..
Patrzyła jak zahipnotyzowana na jego źrenice,lekko uchylone usta.
Wodził wzrokiem po jej twarzy,przenosząc go z drżących warg ku lekko zaskoczonym oczom i znów zatrzymując się na ustach.
Delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Serce Laury zabiło mocniej. Powoli kierował swoje wargi w stronę jej ust.. gdy nagle po pokoju rozległ się dźwięk telefonu.
Laura szybko odsunęła się od Ross`a i podbiegł do stolika,gdzie leżał jej telefon.
Chłopak natomiast siedział dalej na łóżku,mrugając oczami ze zdumienia.
Ocknął się dopiero,gdy Laura skończyła rozmowę przez telefon.
-Kto dzwonił.?-spytał niechętnie.
***
Cześć Pysiaczki. ! ;*
1 SPRAWA. Czemu mnie nie było , kiedy być powinnam.?
Wracam do Was z nowym rozdziałem, po krótkim urlopie. ;D
A tak naprawdę to nie było nowych rozdziałów, bo byłam cholernie zajęta organizowaniem swojego życia. Jestem już w drugim tygodniu treningu na płaski brzuch i z dnia na dzień czuję się co raz gorzej. Naprawdę. ;D Jeśli ktoś mi powie,że po treningu czuję się szczęśliwy, pacnę mu matą od jogi. ! ;D
2 SPRAWA. Co ile rozdziały.?
Rozdziały od dziś będę dodawać codziennie, ewentualnie co drugi. ;) Ale postaram się spełnić to pierwsze postanowienie.
3 SPRAWA. Nowy blog.?!
Ostatnio krąży w mojej głowie pomysł na kolejne opowiadanie. Oczywiście o Raurze. ;D
Problem w tym czy jest sens zaczynać.?
I moje Pyśki, pytanie do Was. Będziecie czytać dalej moje wypociny na nowym blogu.?
Czy lepiej skończyć ten i dać sobie spokój.?
Liczę na Wasza opinię. Jest dla mnie najważniejsza. ;) ;*
Jeśli by to wypaliło, ruszyłabym z nowym opowiadaniem zaraz po skończeniu tego. Mam już w sumie prolog, ale nie chcę prowadzić dwóch w tym samym czasie, bo mi się w końcu bohaterzy pomylą. ;D
4 SPRAWA. Raura.
Co się dzieje z tym Rossem i Laurą.? Powiecie mi.?
Ross chodzi przybity. Ostatnio mało co się na zdjęciach uśmiecha. Martwię się o niego. Wiadomo praca,problemy. Ale i tak mi go szkoda. ;c
A Laura z kolei świruje z tym Andrewem.
Mam co raz większe podejrzenia,że Ross kręci z Raini.
Co do cholery się dzieje.?!
Wybaczcie , ale musiałam przelać tutaj swoją frustrację. ;)
5 SPRAWA. Rossdział JUŻ 17-sty .!
Jest już rozdział 17-sty. ! ;) Kiedyś w komentarzu obiecałam,że w owym rozdziale będzie trochę więcej Raury. I czyż nie było.? ;D
Spokojnie, od teraz będzie tego więcej. ;))
Dodatkowo, mała podpowiedzieć. ! A raczej stwierdzenie faktów. To nie Eliot dzwonił. ;D
Więc bez bulwersów, chociaż i tak dostanę po dupce za to chamskie przerwanie prawie pocałunku. ;D
Wybaczcie Pyśki. <3
To tyle. Dzięki,że jesteście. ;)
Miłego czytania. ;*
Pozdrawiam cieplutko ,
Maddie Moon.
czwartek, 15 stycznia 2015
Rozdział Szesnasty.
Laura przełknęła głośno ślinę i z przerażeniem patrzyła na lekarza.
-Niech pan mówi.
-A więc, pani córka będzie żyła,udało nam się ją "poskładać", ale..
-Ale.?
-Niestety podczas operacji , mała zapadła w śpiączkę.
Brunetka poczuła jak znów łzy spływają jej po policzku.
-Ile może być w tej śpiączce.?
-Tydzień,miesiąc a nawet rok. Nigdy nie wiadomo. Przepraszam, ale muszę iść już na obchód. Można do niej wejść.
Kiedy lekarz oddalił się od Laury i Ross`a, oni w pośpiechu udali się do pokoju gdzie leżała Rossie.
-Moja córeczka, moja malutka.-dziewczyna tuliła się do śpiącego dziecka.-Jakbym wiedziała,wyszłabym po Ciebie.
-Laura to nie Twoja wina.-pocieszał ją ciepły głos blondyna.
-Moja, gdybym do Ciebie nie poszła to nic by się nie stało. Dlaczego wszystko co złe mi się przytrafia, musi mieć coś z Tobą wspólnego.?
-O co Ci teraz chodzi.?
-O nic.-Laura burknęła cicho pod nosem.
-Masz nadal do mnie żal,że to ja mam kontrolę nad Twoimi wydatkami. To Cię tak boli.?
-Wolałabym z głodu umrzeć niż Cię o coś prosić.-wycedziła przez łzy.
-Czyli nadal wojna.?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko spojrzała na niego morderczym wzrokiem.
***
Od wypadku Rossie minął już miesiąc, mimo to dziewczynka nadal nie obudziła się.
Laura z trudem zaczęła prowadzić normalne życie. Oczywiście zdała od Ross`a. Od kłótni w szpitalu unikają się jak ognia.
W ostatnim tygodniu w Littleton cały czas padało. W prognozie mówiono,że ostatnim razem tak długie ulewy były 10 lat temu.
Ostatniej nocy do deszczu dołączyła się burza, co zdecydowanie nie sprzyjało nastrojowi Laury. Bowiem cholernie bała się burzy,co spowodowało,że nie zmrużyła całą noc oka. Dopiero nad ranem, kiedy ulewa minęła, Laura spokojnie zasnęła.
Niestety kojący sen przerwał jej monotonny hałas biegnący z dołu. Z lekkim grymasem i silnym bólem głowy postawiła się na równe nogi, zarzuciła na siebie szlafrok i zeszła na dół.
Z wrażenia stanęła w połowie schodów. Nie mogła uwierzyć swoim oczom. Na środku korytarza ujrzała Ross`a. Tego samego wkurzającego Ross`a , z którym nie utrzymywała
kontaktów przez miesiąc.
Rzuciła pośpiesznie wzrok na ogołocone ściany, po czym skierowała się na blondyna, który klęczał na podłodze i majstrował coś przy boazerii.
-Co tutaj robisz.? Czego nie rozumiesz w słowie wojna.?-powiedziała złowrogim tonem,przekrzykując hałas.
-Nie lubisz tak wcześnie wstawać, co.?
Laurze opadły ręce, a ból głowy nasilał się jeszcze bardziej.
-Czy Ty nie masz innych obowiązków.? Na przykład nakarmić psy.?
-Już to zrobiłem.
-To zajmij się czymś innym.! Myślisz,że to przyjemne oglądać Cię z rana i słuchać tych hałasów.? Zresztą co Ty robisz w moim domu.?
-Śpiąca królewno, jakbyś nie zauważyła to zbliża się południe. Zresztą przyszedłem tutaj ,bo obiecałem Twojej ciotce,że naprawię to i owo. Jest tutaj dużo do zrobienia.
Laura spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Dlaczego to robisz.?
-Bo to umiem i lubię.
Brunetka przez dłuższą chwilę wpatrywała się na jego szorty. Gdy tylko opamiętała się, rzuciła do niego obojętne spojrzenie.
-Miło z Twojej strony, ale nie chcę,żebyś tutaj się kręcił. Jutro kogoś wynajmę.
-A czym mu zapłacisz.? Bo ja nie dam nawet małego złamanego grosza Amelii na coś co mogę sam zrobić.-w jego głosie rozbrzmiewała stanowczość.
Laurze znów zaczęły puszczać nerwy, miała dość jego widoku a w szczególności docinek.
-Słuchaj Lynch, raz na zawsze musimy sobie ..-zaczęła i nie dokończyła,ponieważ z góry rozległ się dzwonek telefonu.
Posłała Rossowi pełne złości spojrzenie, po czym pobiegła do sypialni odebrać telefon.
-Słucham.?
-Laura, to Ty.?- głos Eliota był cichy,ledwo słyszalny.
-Eliot.! Jak się ciesze,ze dzwonisz. Jak w Los Angeles.?
-Powiedz mi najpierw co Ty robisz w Littleton.? Wiesz jak ciężko się do Ciebie dodzwonić. Musisz mieć poważny powód,żeby tkwić w tej dziurze.
Nie chciała poruszać tematu Rossie przez telefon, więc opowiedziała mu tylko o śmierci Amelii, testamencie i dokuczliwym sąsiedzie.
-W takim razie musisz wytrzymać ten rok. To duże pieniądze.
Laura poczuła się lekko urażona,że nie odniósł się słowem do śmierci bliskiej jej osoby. Mógł chociaż powiedzieć " tak mi przykro Lauro ".
Eliot miał dobre strony, ale czasami zachowuje się jakby oprócz jego spraw nic innego go nie interesowało. To najbardziej frustrowało Laurę.
Ten brak zrozumienia.
Im dłużej rozmawiali, czuła jak zaczynają rozmawiać innymi językami, jak zaczynają się od siebie oddalać. Nie potrafiła nawiązać z nim tej samej więzi co wcześniej.
-Muszę kończyć, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Trzymaj się Lauro. Kocham Cię, pamiętaj.-powiedział wreszcie.
-Ja Ciebie też.-powiedziała z lekkim westchnięciem.
Kiedy odłożyła komórkę, ponownie zeszła na dół ,żeby rozprawić się z sąsiadem.
-Coś się stało.?-spytał, odrywając się od pracy.
-Nie, dzwonił tylko Eliot .. mój przyjaciel.-odpowiedziała, nie zwracając na niego uwagi.
-Nie sadzę,żeby był tylko przyjacielem. Amelia mi mówiła,że się zaręczyłaś.
-Może i jestem zaręczona, ale Tobie nic do tego.!-odwróciła się napięcie w stronę kuchni. Czuła jak nogi uginają się pod nią, a obraz robi się co raz bardziej zamazany.
Poczuła gorąc na całym ciele,po czym upadła na podłogę.
-Niech pan mówi.
-A więc, pani córka będzie żyła,udało nam się ją "poskładać", ale..
-Ale.?
-Niestety podczas operacji , mała zapadła w śpiączkę.
Brunetka poczuła jak znów łzy spływają jej po policzku.
-Ile może być w tej śpiączce.?
-Tydzień,miesiąc a nawet rok. Nigdy nie wiadomo. Przepraszam, ale muszę iść już na obchód. Można do niej wejść.
Kiedy lekarz oddalił się od Laury i Ross`a, oni w pośpiechu udali się do pokoju gdzie leżała Rossie.
-Moja córeczka, moja malutka.-dziewczyna tuliła się do śpiącego dziecka.-Jakbym wiedziała,wyszłabym po Ciebie.
-Laura to nie Twoja wina.-pocieszał ją ciepły głos blondyna.
-Moja, gdybym do Ciebie nie poszła to nic by się nie stało. Dlaczego wszystko co złe mi się przytrafia, musi mieć coś z Tobą wspólnego.?
-O co Ci teraz chodzi.?
-O nic.-Laura burknęła cicho pod nosem.
-Masz nadal do mnie żal,że to ja mam kontrolę nad Twoimi wydatkami. To Cię tak boli.?
-Wolałabym z głodu umrzeć niż Cię o coś prosić.-wycedziła przez łzy.
-Czyli nadal wojna.?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko spojrzała na niego morderczym wzrokiem.
***
Od wypadku Rossie minął już miesiąc, mimo to dziewczynka nadal nie obudziła się.
Laura z trudem zaczęła prowadzić normalne życie. Oczywiście zdała od Ross`a. Od kłótni w szpitalu unikają się jak ognia.
W ostatnim tygodniu w Littleton cały czas padało. W prognozie mówiono,że ostatnim razem tak długie ulewy były 10 lat temu.
Ostatniej nocy do deszczu dołączyła się burza, co zdecydowanie nie sprzyjało nastrojowi Laury. Bowiem cholernie bała się burzy,co spowodowało,że nie zmrużyła całą noc oka. Dopiero nad ranem, kiedy ulewa minęła, Laura spokojnie zasnęła.
Niestety kojący sen przerwał jej monotonny hałas biegnący z dołu. Z lekkim grymasem i silnym bólem głowy postawiła się na równe nogi, zarzuciła na siebie szlafrok i zeszła na dół.
Z wrażenia stanęła w połowie schodów. Nie mogła uwierzyć swoim oczom. Na środku korytarza ujrzała Ross`a. Tego samego wkurzającego Ross`a , z którym nie utrzymywała
kontaktów przez miesiąc.
Rzuciła pośpiesznie wzrok na ogołocone ściany, po czym skierowała się na blondyna, który klęczał na podłodze i majstrował coś przy boazerii.
-Co tutaj robisz.? Czego nie rozumiesz w słowie wojna.?-powiedziała złowrogim tonem,przekrzykując hałas.
-Nie lubisz tak wcześnie wstawać, co.?
Laurze opadły ręce, a ból głowy nasilał się jeszcze bardziej.
-Czy Ty nie masz innych obowiązków.? Na przykład nakarmić psy.?
-Już to zrobiłem.
-To zajmij się czymś innym.! Myślisz,że to przyjemne oglądać Cię z rana i słuchać tych hałasów.? Zresztą co Ty robisz w moim domu.?
-Śpiąca królewno, jakbyś nie zauważyła to zbliża się południe. Zresztą przyszedłem tutaj ,bo obiecałem Twojej ciotce,że naprawię to i owo. Jest tutaj dużo do zrobienia.
Laura spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Dlaczego to robisz.?
-Bo to umiem i lubię.
Brunetka przez dłuższą chwilę wpatrywała się na jego szorty. Gdy tylko opamiętała się, rzuciła do niego obojętne spojrzenie.
-Miło z Twojej strony, ale nie chcę,żebyś tutaj się kręcił. Jutro kogoś wynajmę.
-A czym mu zapłacisz.? Bo ja nie dam nawet małego złamanego grosza Amelii na coś co mogę sam zrobić.-w jego głosie rozbrzmiewała stanowczość.
Laurze znów zaczęły puszczać nerwy, miała dość jego widoku a w szczególności docinek.
-Słuchaj Lynch, raz na zawsze musimy sobie ..-zaczęła i nie dokończyła,ponieważ z góry rozległ się dzwonek telefonu.
Posłała Rossowi pełne złości spojrzenie, po czym pobiegła do sypialni odebrać telefon.
-Słucham.?
-Laura, to Ty.?- głos Eliota był cichy,ledwo słyszalny.
-Eliot.! Jak się ciesze,ze dzwonisz. Jak w Los Angeles.?
-Powiedz mi najpierw co Ty robisz w Littleton.? Wiesz jak ciężko się do Ciebie dodzwonić. Musisz mieć poważny powód,żeby tkwić w tej dziurze.
Nie chciała poruszać tematu Rossie przez telefon, więc opowiedziała mu tylko o śmierci Amelii, testamencie i dokuczliwym sąsiedzie.
-W takim razie musisz wytrzymać ten rok. To duże pieniądze.
Laura poczuła się lekko urażona,że nie odniósł się słowem do śmierci bliskiej jej osoby. Mógł chociaż powiedzieć " tak mi przykro Lauro ".
Eliot miał dobre strony, ale czasami zachowuje się jakby oprócz jego spraw nic innego go nie interesowało. To najbardziej frustrowało Laurę.
Ten brak zrozumienia.
Im dłużej rozmawiali, czuła jak zaczynają rozmawiać innymi językami, jak zaczynają się od siebie oddalać. Nie potrafiła nawiązać z nim tej samej więzi co wcześniej.
-Muszę kończyć, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Trzymaj się Lauro. Kocham Cię, pamiętaj.-powiedział wreszcie.
-Ja Ciebie też.-powiedziała z lekkim westchnięciem.
Kiedy odłożyła komórkę, ponownie zeszła na dół ,żeby rozprawić się z sąsiadem.
-Coś się stało.?-spytał, odrywając się od pracy.
-Nie, dzwonił tylko Eliot .. mój przyjaciel.-odpowiedziała, nie zwracając na niego uwagi.
-Nie sadzę,żeby był tylko przyjacielem. Amelia mi mówiła,że się zaręczyłaś.
-Może i jestem zaręczona, ale Tobie nic do tego.!-odwróciła się napięcie w stronę kuchni. Czuła jak nogi uginają się pod nią, a obraz robi się co raz bardziej zamazany.
Poczuła gorąc na całym ciele,po czym upadła na podłogę.
***
Cześć Pysiulki. ! :*
Wiem, wiem długo czekaliście na ten rozdział. ;/
Ale to przez sprawy prywatne i brak weny.;<
Nie jest on długi ani za rewelacyjny, ale jest. ;)
Postaram się kolejny napisać dłuższy. ;)
Anyway, małe ogłoszenie. !
Błagam, nie gniewajcie się na mnie za Rossie. :<
Musiałam zrobić jakiś zwrot akcji,żeby była Raura. Na chwilę, ale była. ;)
W kolejny rozdziale mała niespodzianka. ! ;D
Jaka.? Dowiecie się w Piątek wieczorem. ;)
To tyle. :)
Miłego czytania. ;*
Pozdrawiam cieplutko,
Maddie Moon.
niedziela, 11 stycznia 2015
Rozdział Piętnasty.
"Kochana Lauro,
mam nadzieję,że mi wybaczysz,że zmieniłam testament. Wiem, jak bardzo zależało Ci na pracy i mieszkaniu w Los Angeles.
Tym bardziej jest mi przykro,że stawiam Cię w takiej sytuacji. Ale jeśli zostaniesz tutaj i zaadoptujesz Rossie, mój majątek jest Twój.
Wiem,że potrzebujesz tych pieniędzy. W każdym razie jeśli się nie zgodzisz, Rossie znów trafi do swojego domu, gdzie ojciec będzie ją bił.
Jeśli nie Ty, to kto .? Jeśli miałabyś jakiekolwiek kłopoty, zawsze możesz zwrócić się do Ross`a Lynch`a. To dobry i pracowity człowiek.
Powierzyłabym mu opiekę nad małą, ale niestety nie może.
Mam nadzieję,że mi wybaczysz i zrozumiesz moje zachowanie.
Ucałowania,
Amelia Collins."
Z niedowierzaniem przeczytała jeszcze raz wzmiankę o Rossie Lynchu.
"Dobry i pracowity". Na pewno, burknęła pod nosem. Miała co raz większe wrażenie,że ciotka steruje jej życiem zza grobu.
Spojrzała w stronę okna, składając starannie list, który rozwiał jej wszelkie wątpliwości. Ciotka zrobiła to z własnej woli.
A Ross nie miał z tym nic wspólnego. Źle go osądziła. Nie stosownie się wczoraj uniosła. Może wypadałoby go przeprosić.
Jej wzrok utkwił na domie Ross`a. Pamiętała go z dzieciństwa. Niewielki,zaniedbany, opuszczony dom,w którym lubiła się bawić.
Wyobrażała sobie wtedy,że jest małą księżniczką a to jest jej zamek.
Na samo wspomnienie u Laury pojawił się mały uśmiech.
Nie zwlekając długo, postanowiła do niego pójść i go po prostu przeprosić.
Zbiegła po schodach na dół i podeszła do kuchni. Na kuchennym blacie stała jeszcze szklanka mrożonej herbaty, którą zaparzyła jej wczoraj Amanda. Sprawnie wzięła szklankę i udała się za dźwiękiem piły mechanicznej.
Ross był tak pochłonięty swoją pracą ,że nie zauważył kiedy nadeszła. Czekając,aż skończy spostrzegła,że jest zgrabny,silny,świetnie zbudowany i umięśniony..
-O nie Lauro, nie będziesz sprawdzać jego mięśni. Zapomnij.!-zaczęła karcić się w myślach.
Gdy tylko Ross skończył pracę, nie ukrywał zdziwienia. Przyglądał się jej z zaciekawieniem, nic nie mówiąc.
Prze chwilę panowała cisza.
-Dzień dobry.-w końcu się odezwał.
-Cześć,pomyślałam,że chce Ci się pic.
Ujął szklankę i zaczął pic nie spuszczając z niej wzroku. Wyraźnie potrzebował czegoś do picia.
Natomiast Laura w tym samym czasie z przyjemnością mu się przyglądała. Zajęty piciem Ross nie zauważył tego.
Jej wzrok wodził po jego zgrabnej szyi (chyba tak powinna brzmieć poprawna forma. O.o -od aut.),po szerokich ramionach, opalonym ciele, aż w końcu zatrzymał się na opiętych,spranych spodniach i utkwił nieco niżej.
Zmieszana szybko podniosła oczy. Blondyn przyglądał się jej lekko rozbawiony. Zmieszała się wtedy jeszcze bardziej.
-Dziękuje.-powiedział,oddając jej pustą szklankę.
-Nie ma za co. Ale nie przyszłam tutaj tylko po to ,żeby dać Ci szklankę mrożonej herbaty..
-Jeśli masz zamiar znów się ze mną kłócić i zarzucać mi ohydne oszczerstwa, to lepiej daruj sobie.-jego ton znów przybrał chłodu.
-Nie, nie chcę się z Tobą kłócić, tylko...-nie dokończyła bo przerwał jej głośny krzyk o pomoc dobiegający z ulicy.
Spojrzeli na siebie wymownie, po czym biegiem ruszyli w stronę dobiegającego hałasu. Kiedy byli już na miejscu, widok zmroził im obojgu krew w żyłach.
Na środku ulicy leżała mała dziewczynka, o bardzo jasnych blond włosach. Była cała zakrwawiona. A nad nią pochylała się starsza kobieta, która prawdopodobnie wzywała pogotowie.
Laura natychmiast podbiegła do dzieci i wybuchła głośny płaczem. Leżącą blondynką okazała się być Rossie, jej mała Rossie.
Ross, który jako jedyny starał się zachować zimną krew, zaczął wypytywać co tu się stało. Zszokowana kobieta opowiedziała mu,że była świadkiem jak dziewczynka przechodziła
przez ulice, kiedy rozpędzony samochód ją potrącił.
Wtedy Lau wybuchła kolejną porcją łez, tuląc do siebie bezwładne ciało swojej córeczki.
-Nie mogę Cię stracić. Jesteś mi tutaj potrzebna. Oprócz Ciebie nie mam tutaj nikogo.-mówiła do siebie przez łzy.
Pogotowie bardzo szybko się zjawiło , zabierając Rossie do szpitala w Denver.
Laura nie zważając na uczucia jakimi żywiła Ross`a postanowiła z nim pojechać . W szpitalu dowiedzieli się,że dziewczynka ma liczne złamania i straciła dużo krwi, przez co musi być natychmiast operowana.
Laurze ugięły się nogi. Momentalnie poczuła się jakby siła do życia ją opuściła. Ross szybkim ruchem złapał ją i posadził na krześle.
-Dlaczego właśnie mnie to spotyka.? Dlaczego.?-jęknęła do siebie.-Najpierw ciocia, teraz Rossie.
-Lauro, wiesz,że to nie Twoja wina.-spojrzał na nią spod swoich długich rzęs, tuląc do siebie.
Dziewczyna była na tyle zszokowana i zdesperowana, ze nie odrzuciła jego gestu natychmiastowo. Wtuliła się wręcz w jego tors i łkając,czekała na najgorsze.
-To co chciałaś mi powiedzieć wcześniej.?-zagaił,żeby tylko brunetka się nie zadręczała.
Laura niechętnie oderwała się od umięśnionej klatki blondyna i spojrzała mu w oczy.
-Chciałam Cię przeprosić, za to,że Cię posądziłam o omotanie mojej cioci.-wydusiła z siebie.- Już wiem,że tak nie było.
-Jak na to wpadłaś.?
-Amelia napisała mi list, w którym wszystko wyjaśniła. Tylko jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju.
-Jaka.?
-Ciotka napisała,że powierzyłaby Ci adopcje Rossi, ale Ty nie możesz. Czemu.?
Ross spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
-To proste, Rossi jest uczulona na sierść psów, a tak się składa,że na podwórku mam ich kilka.
-Po co Ci tyle psów.?-powiedziała lekko kpiąco.
-Prowadzę schronisko dla psów.
-Coś takiego.-pokręciła z niedowierzaniem głowę.-Psiarnia Lynch`a.
-Dokładnie. Kupno,sprzedaż,tresura.-wyrecytował,jakby czytał ogłoszenie.
-Nareszcie wiem o Tobie coś więcej.
Ross chciał jej coś dopowiedzieć, ale nie zdążył bo przerwał mu lekarz, który właśnie wyszedł z sali operacyjnej.
-Mam dobrą i złą wiadomość, pani Marano.
***
Hej, hej Pysie. :*
Rozdział 16 już o 19 lub 20. :)
Na razie łapcie 15-sty. ;)
Maddie Moon.
Subskrybuj:
Posty (Atom)